Po ukazaniu się dwóch wpisów, których oczekiwanym u nas bohaterem stał się Arvo Pärt, okazało się, że wielu kompozytorów XX wieku, którzy już do nas dotarli, miało podobną do Pärta drogę poszukiwania własnej ścieżki muzycznego rozwoju.

Bardzo plastycznie opisał mi to dzisiaj Toru Takemitsu, który podobnie jak Arvo dużo eksperymentował z awangardowymi technikami wykonawczymi stosowanymi przez Messiaena, Schoenberga, Weberna, Stockhausena, Bouleza czy też zaprzyjaźnionego z nim Johna Cage’a, by w końcu stwierdzić w wywiadzie dla „New York Times’a”, że zachodnia muzyka lat 50. i 60. stała się przeintelektualizowana, a „kompozytorzy zaczęli skupiać się na funkcjonalności dźwięku, w wyniku czego muzyka straciła swoją zmysłowość”.

Stopniowo dzieła tego najbardziej rozpoznawalnego japońskiego twórcy stawały się coraz bardziej delikatne i nastrojowe, o wyraźnie zróżnicowanej harmonii i barwie. Tak, jak w przypadku Pärta znaczący wpływ na zmianę stylu tworzonej muzyki miała przyjęta przez niego w dorosłym wieku religia prawosławna, tak w przypadku Takemitsu czynnikiem sprzyjającym dokonanej zmianie stało się odzyskanie szacunku dla narodowej tożsamości, w tym również do tradycyjnej japońskiej muzyki.

Japonia czasów młodego Takemitsu była całkowicie zmilitaryzowanym społeczeństwem, zdominowanym przez „Bushido” – skodyfikowany samurajski styl życia a tradycyjna muzyka była według niego wykorzystywana jako propagandowe narzędzie władz i służyła gloryfikacji wojny.

W 1944 roku czternastoletni Takemitsu został powołany do wojska i wysłany do jednej z tysięcy twierdz w jaskiniach, z których Japończycy zamierzali bronić swojej ojczyzny przed spodziewanym najazdem, który nigdy nie nadszedł.

Wstyd za zbrodnie wojenne popełnione w okupowanej Azji, a potem poczucie narodowej hańby po kapitulacji podpisanej na pokładzie zakotwiczonego w Zatoce Tokijskiej amerykańskiego pancernika USS „Missouri” sprawiły, że Takemitsu „namiętnie nienawidził wszystkiego, co japońskie”.

Po wojnie rozpoczął pracę w amerykańskiej firmie, co szczęśliwym zbiegiem okoliczności dało mu dostęp do zachodnich stacji radiowych transmitujących nieznaną w Japonii muzykę, od jazzu poczynając po niekończący się szeroki strumień muzyki klasycznej.

Zauroczony światem muzyki, w wieku szesnastu lat postanawia zostać kompozytorem i tworzyć każdą muzykę z wyjątkiem tradycyjnej japońskiej, która mu „zawsze przypominała gorzkie wspomnienia wojny”.

Dopiero kontakt z Johnem Cage’em i wspólne zainteresowanie filozofią Zen sprawiły, że Takemitsu zrewidował swoje podejście do narodowej muzyki i za punkt honoru postawił sobie połączenie muzycznych światów Zachodu i Wschodu — dźwięku i ciszy, innowacji i tradycji.

Przez długi czas starałem się unikać bycia »Japończykiem«, aby uniknąć cech »japońskich«. W dużej mierze dzięki kontaktowi z Cage’em poznałem wartość mojej własnej tradycji”.

Zafascynowany muzyką Debussy’ego często szukał inspiracji w naturze i tworzył atmosferyczne kompozycje nasycone barwami, lecz wyrażone w niespiesznym, nieagresywnym, spokojnym i relaksacyjnym tempie tak charakterystycznym dla Japończyków, którzy jak sam kiedyś zażartował „nie mają poczucia allegro”.

Czerpiąc z tradycji japońskiego ogrodu, poszukiwał w muzyce naturalnego piękna i sam siebie nazywał „staroświeckim ogrodnikiem muzyki”, dla którego kluczowym aspektem twórczości stało się wyzwolenie przez muzykę przyjemności lub smutku.

Sztuka budowy tradycyjnego japońskiego ogrodu posłużyła również za wzorzec struktury kompozycji tworzonych przez Takemitsu. Akordy, melodie i instrumenty leżą u niego obok siebie i podobnie jak kamienie, rośliny, skały i drzewa budują starannie zestawioną w jedność całość. Starał się również, aby jego muzyka była przyjazna w odbiorze tak, jak ogrody, które „nigdy nie odrzucają tych, którzy do nich wchodzą”.

Pięknym przykładem tej filozofii kompozycji jest utwór zainspirowany snem, w którym Takemitsu zobaczył wirujące nad pięciokątnym japońskim ogrodem stado białych ptaków prowadzone do lądowania przez pojedynczego czarnego ptaka.

Przy rozbudzonej wyobraźni można zobaczyć płynące po niebie ptaki i chmury unoszące się nad nimi, a w powietrzu usłyszeć nawoływania i krzyki ptaków, szum wiatru i pobrzmiewającą burzę zmuszającą stado do lądowania w ogrodzie…

To eterycznie piękna muzyka zatytułowana: „Stado schodzi do pięciokątnego ogrodu”, choć ja widząc te białe wirujące ptaki, znaczniej bardziej wolę poetyckie tłumaczenie, że to „płatek śniegu opada na ogród”…

INSPIRACJA WPISU: