Zdumiewa mnie, jaką metamorfozę przeszedł Schubert od dnia, w którym przybył do naszego Domu Nieśmiertelnego Muzyka. Doskonale pamiętam, jak zaskoczony liczną grupką witających, którzy okazywali mu uznanie i szacunek nie mógł odnaleźć się w nowych realiach i przez długie miesiące snuł się przy ścianach wyraźnie onieśmielony i zagubiony.

Za życia jego twórczość znali w zasadzie tylko przyjaciele. Sam Schubert nie dbał o sławę lub zupełnie nie umiał o nią zadbać. Koncentrował się raczej na konsumpcji dnia, rozumiejąc przez to zazwyczaj głównie wybór partnerów do picia i partnerek do seksu.

Uzmysłowiłem sobie, że gdybym to ja umarł w tak młodym wieku, jak Schubert, to pozostawiłbym po sobie jedynie pierwszą symfonię, dwa pierwsze koncerty fortepianowe i trochę wczesnej muzyki solowej i kameralnej. Nikt by o mnie nie pamiętał, nikt by mnie nie zauważył jako kompozytora, a o pobycie w DNM-ie mógłbym tylko pomarzyć.

Schubert w tym samym przedziale czasu skomponował ponad 1000 utworów i po skończeniu jednego natychmiast rzucał się na kolejne, zupełnie nie dbając o sprzedaż już ukończonych, ani nawet o ich publiczne wykonywanie. Do legend preszły opowieści o tym, że potrafił napisać nową pieśń od ręki za kilka butelek średniej jakości wina. Do legend przeszło również i to, że wielokrotnie oszukiwał i jako nowe pisane niby „od ręki” i bez zastanowienia, oferował kompanom pieśni sprzed roku lub starsze, które przechowywał w swej pamięci.

Podobnie było z towarzystwem kobiet. Liczyło się tylko tu i teraz, i przed zmianą zachowań nie powstrzymała go nawet kiła, z którą wiele lat się zmagał, bój ten ostatecznie przegrywając.

To nie do wiary, ale ten dzisiaj dumnie przechadzający się po ścieżkach DNM-owego ogrodu i chętnie rozsyłający ukłony pozdrowień i dziękczynnych odwzajemnień muzyk, był za życia tak biedny, że, o ile dobrze wiem, do końca swoich dni nie dorobił się własnego pianina.

Mimo tego wszystkiego skomponował ponad 1000 utworów, które coraz liczniej zachwycają świat…

Jedną z ulubionych pieśni Schuberta był „Pstrąg” – humorystyczna opowieść do wiersza Christiana Schubarta, którą Schubert przerabiał kilka razy w zależności od potrzeb toczących się towarzyskich spotkań. Raz była to tylko historyjka ryby łowionej przez wędkarza, ale przy swobodniejszych okazjach śpiewano wersję o dziewiczych pannach, które powinny jak ryba przed wędką chronić się przed złowieniem przez uwodzicielskich chłopców z ostrzeżeniem, że złowione będą krwawić.

Latem 1819 roku Schubert spędził kilka tygodni w miasteczku Steyr w Górnej Austrii u swojego przyjaciela, austriackiego barytona Vogla, który zapoznał go z kręgami muzycznymi miasta, a szczególnie z Sylvestrem Paumgartnerem, który okazał się bogatym wiolonczelistą amatorem i zamarzył sobie napisanie dla niego i jego znajomych kwintetu bazującego na lubianej przez siebie pieśni „Pstrąg”.

Schubert podjął się zadania tym chętniej, że w domu, w którym przebywał mieszkało również osiem dziewcząt, z których większość Schubert uznał za ładne, co podkreślił w liście do swojego brata, pisząc mu: „Nie będę się nudził”.

To był dopiero drugi wyjazd poza rodzinne miasto i 22-letni Schubert był zachwycony nie tylko dziewczętami, ale i bukoliczną atmosferą alpejskiego miasteczka z grupką amatorskich muzyków, w której został życzliwie i ciepło przyjęty. Otoczenie „piękniejsze, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić” było jak spełnienie romantycznego snu i taką też muzyką zaowocowało.

Jest w tym kwintecie „wspomnienie cudownego lata beztroskich dni wolnych… skąpanych w promieniach słońca i ducha młodości.… Nici przyjaźni, ludzkiej serdeczności, czułości tkane są w samej strukturze muzyki” (Massimo Mila). Zdolność Schuberta do przelewania emocji w radosne melodie sprawiła prawdopodobnie, że kwintet „Pstrąg” jest do dzisiaj jednym z najpopularniejszych dzieł kameralnych i chyba dopiero tutaj w DNM-ie informacja ta dotarła do Schuberta i mocno nim wstrząsnęła.

Za życia nie usłyszał swojego kwintetu, ale to była akurat norma. Był tylko jeden publiczny koncert jego prac i opublikowano tylko kilka piosenek. Sławę i poczucie uznania wartości muzycznej odczuł Schubert dopiero tutaj. Może więc wcale nie ma w tym nic dziwnego, że nadrabia ziemskie niedostatki i puszy się w DNM-owym ogrodzie…

INSPIRACJA WPISU: