Od miesiąca jestem emerytem, tak przynajmniej mówi na mnie Bach, przy wtórze Händla. Nie uległem namowom moich kolegów z komisji weryfikacyjnej DNM-u i z końcem roku definitywnie zakończyłem swój udział w jej pracach.

Ku mojemu zdumieniu w zatrzymanie mnie w komisji najwięcej wysiłku włożył Piotr Czajkowski. Przez tyle lat prawie nigdy nie wdawał się w dyskusje ze mną na temat moich wyborów, nie kwestionował ich i cierpliwie milczał nawet wtedy, gdy byłem pewien, że nie podziela moich poglądów.

Tak było chociażby ostatnio, gdy po raz kolejny wygłaszałem peany na temat Händla, a doskonale przecież wiedziałem, że Piotr Iljicz nigdy nie szanował mojego rodaka, nazywając go kiedyś nawet „czwartą ligą kompozytorów” i mówiąc o Georgu Friedrichu jak o kimś niegodnym jakiegokolwiek zainteresowania.

Trudno dyskutować z gustami i szczerze powiedziawszy, nie miałem na to najmniejszej ochoty. Dobrze pamiętałem zaperzenie Czajkowskiego stającego w obronie Michaiła Glinki, którego w pewnej kontrze do większości członków komisji wynosił na szczyty, nazywając go wręcz „kamieniem węgielnym rosyjskiej muzyki”.

Bezspornie czuł się uczniem Glinki i być może jest to jakaś pochodna jego dziecięcych i młodzieńczych muzycznych zauroczeń. Jako dziesięciolatek dwukrotnie uczestniczył w przedstawieniach jego pierwszej opery „Życie za cara” i wydarzenie to odcisnęło w muzycznej pamięci przyszłego twórcy „Damy pikowej” na tyle głęboki ślad, że wielu twierdziło przez następne lata, iż podziw Czajkowskiego dla muzyki Glinki ustępował tylko temu, co czuł on do… Mozarta!!!

Większość swoich wykładów z harmonii w Konserwatorium Moskiewskim ilustrował przykładami z twórczości Mozarta i właśnie Glinki ze względu na ich „prostotę, jasność myśli, gładkość formy, przejrzystość i lekkość”. Wyraz swoim poglądom dał zresztą podczas bankietu z okazji otwarcia moskiewskiego konserwatorium w 1866 roku. Uprzedził wówczas niemieckiego wiolonczelistę Bernharda Cossmanna, który miał uświetnić uroczystość kilkoma moimi utworami i oznajmił wszystkim, że „pierwszą muzyką, która ma zabrzmieć, musi być muzyka Glinki”, po czym usiadł przy fortepianie i z pamięci odegrał uwerturę do „Rusłana i Ludmiły”.

Czajkowski uznawał tę drugą i niestety ostatnią już operę Michaiła Glinki za napisany do naiwnego poematu Puszkina przez kilku niepowiązanych ze sobą librecistów „bajkowy spektakl przy akompaniamencie najwspanialszej muzyki” i nigdy nie postawił jej wyżej od tej pierwszej będącej klasycznym wagnerowskim dramatem.

Takich muzycznych dramatów jest jednak wiele, a drugiej równie genialnej baśni będącej „beztroską przechadzką po świecie fantastycznych przygód i bajkowej miłości”, która „toczy się po rozległym rosyjskim krajobrazie, przedstawiając zaciekły konflikt między dobrem i złem” nie znajdziemy zbyt łatwo. Warto to zauważyć i docenić.

Rosyjskość Glinki nigdy nie była dotychczas kwestionowana, choć pochodził on z polskiej rodziny, gruntownie jednak zrusyfikowanej i społecznie zasymilowanej. Przesadnie troskliwie wychowywany przez babcię ze strony ojca Teklę Aleksandrownę stał się chorowity i był odizolowany od rówieśników, przebywając stale pod opieką chłopskich nianiek karmiących go nieustannie słodyczami i ludowymi opowieściami i pieśniami.

Kobiece towarzystwo stało mu się na tyle bliskie, że także w młodzieńczym wieku często zapraszał do majątku rodziców dziewczęta i młode kobiety z okolicznych wiosek pod pozorem studiowania lokalnego folkloru. W oczarowywaniu swoich towarzyszek niezwykle pomocna okazywała się poezja, zwłaszcza dzieła Puszkina, do którego wierszy powstało kilka pieśni imiennie dedykowanych kolejnym miłostkom Glinki.

Rytuał pieśni wieńczących miłosne podboje przetrwał i w czasie pobytów Glinki w Petersburgu i w czasie jego wyjazdów do Mediolanu, Rzymu czy też Berlina. Gdy wrócił do Petersburga na pogrzeb ojca, zainteresował się Marią Pietrowną Iwanową i w czasie zalotów do niej uczestniczył w wieczorze literackim, podczas którego zamarzył o napisaniu opery po rosyjsku, co wcale nie przeszkodziło mu jednak w napisaniu zdobycznej pieśni dla Marii, która została nawet jego żoną pomimo tego, że jak wiemy z listu siostry Glinki „nienawidziła muzyki”, w tym pieśni….

Nienasycony Glinka napisał następnie dwie pieśni dla 14-letniej Karoliny Kolkowskiej i znów do sukcesu bardzo przyczyniły się wiersze Puszkina, podobnie zresztą jak w przypadku pieśni dla Jekateriny Kern, co było tym bardziej przewrotne, że użyty wówczas tekst Puszkin napisał piętnaście lat wcześniej dla matki młodziutkiej Jekateriny.

Jak więc widać poezja Puszkina była Glince bardzo bliska i podczas kolejnych wyjazdów wyzwalała tęsknotę za Rosją i Rosjankami, co w ostatecznym rozrachunku przełożyło się na pomysł napisania narodowej opery opartej właśnie o poemat Puszkina. Pomysłowi nie przeszkodziła nawet śmierć Puszkina w pojedynku ani fakt, że libretto do opery pisali w tej sytuacji wszyscy, którzy chcieli…

Historia opery „Rusłan i Ludmiła” toczy w się w dziewiątym wieku na Rusi Kijowskiej wokół losów córki Wielkiego Księcia Kijewskiego Swietozara, której dano szansę wyboru przyszłego męża spośród trzech pretendentów do jej ręki: szlachetnego i faworyzowanego przez Ludmiłę i jej ojca odważnego rycerza kijowskiego Rusłana, poetyckiego chazarskiego księcia Ratmira oraz zarozumiałego i tchórzliwego rycerza z kraju Wikingów Farłafa.

Ludmiła wybiera Rusłana, lecz chwilę potem w tajemniczy sposób znika porwana przez karłowatego czarnoksiężnika Czarnomora. Zrozpaczony Swietozar obiecuje pół królestwa i rękę Ludmiły temu z zalotników, który odnajdzie ją i bezpiecznie sprowadzi do domu.

Przez cztery kolejne akty uczestniczymy w opisie poszukiwań Ludmiły, jej odnalezienia i szczęśliwego powrotu do zdrowia po miłosnym pocałunku ukochanego Rusłana. Dobro zwycięża nad złem w każdym aspekcie bajkowego świata.

Sześciu librecistów Glinki i on sam wychwalają w operze heroizm i rycerskość, doceniają szlachetność uczuć i wierność w miłości (mówiłem, że dla niego to była bajka), a jednocześnie potępiają złośliwość, podstępność, obłudę i okrucieństwo, a na przykładzie Farłafa wyśmiewają dodatkowo tchórzostwo. Wszystko to w pięknym rosyjskim klimacie, który tak bardzo zauroczył Czajkowskiego. Gdyby on tylko wiedział…

Kolejne podróże Glinki do Hiszpanii, do Paryża (z przymusowym pobytem w Warszawie z powodu odmowy przedłużenia mu paszportu) i ponownie do Berlina były raczej ucieczką z rodzinnego kraju niż chwilową wycieczką po naukę, doświadczenie lub rozrywkę. Podczas ostatniego wyjazdu z Rosji Glinka napisał w pamiętniku, że ma nadzieję, „iż nigdy więcej nie zobaczy tego podłego kraju”… Czy Piotr Iljicz wiedział o tym?

Doceniał w Glince muzycznego geniusza i publicznie wychwalał go, stawiając go na równi z Mozartem, Schubertem i, co dość miłe, ze mną samym, ale w prywatnej korespondencji z Nadieżdą von Meck określił go jako człowieka „małostkowego, niedorozwiniętego intelektualnie, pełnego próżności i samouwielbienia, niecierpliwego i chorobliwie drażliwego w ocenie jego dzieł”, który „komponuje muzykę z braku czegoś lepszego do roboty”, a w swoich pamiętnikach za niezrozumiałe uznał, „że z tak skrajnie ograniczonego i banalnego dyletanta, sądząc po autobiografii, powstał taki kolos”.

Czajkowski, widząc niezwykły talent Glinki, pozwalał sobie na taką krytykę głównie z żalu za muzyką, którą jego starszy mistrz mógłby stworzyć „gdyby pracował jak artysta świadomy swojej siły i obowiązku doskonalenia swoich talentów”. Zapatrzony w Glinkę nigdy jednak nie kwestionował jego patriotyzmu, a może jednak powinien…

Żałując niewykorzystanego w pełni talentu Glinki, nie brał również pod uwagę tego, że dla zaspokajania codziennych potrzeb w zupełności wystarczały mu pieśni do uwodzicielskich wersów Puszkina…

INSPIRACJA WPISU: