Powrotna droga z Domu Świętych dała mi wiele do myślenia. Od wieków obcując wyłącznie z miłośnikami muzyki klasycznej, nie dopuszczałem do siebie myśli, że są tacy, dla których i ja i inni mieszkańcy DNM-u jawią się jak dinozaury lub ufoludki.

Kurier, z którym próbowałem nawiązać rozmowę podczas podróży, nie miał pojęcia, kim jestem, a wiedząc, że mieszkam w Domu Nieśmiertelnego Muzyka, przez większość drogi wypytywał mnie, w jakiej kapeli grałem i ilu dorobiłem się platynowych płyt.

Podziwiając piękno bezkresnego kosmosu, obserwując różnorodność mijanych planet, chciałem mu opowiedzieć, że każda z nich ma swój muzyczny portret stworzony przez mieszkającego u nas Gustava Holsta, ale ten skądinąd miły i sympatyczny młodzieniec uprzedził mnie, mówiąc:

– Często podczas trasy słucham muzyki poważnej, najczęściej tej z „Gwiezdnych Wojen”…

Nie czekając na odpowiedź, wcisnął jakiś przycisk i usłyszałem ciekawą i przyjemną w odbiorze muzykę, która natychmiast skojarzyła mi się z Holstem. Postanowiłem spróbować…

– Pierwowzorem tej muzyki jest „Mars” z suity „Planety” skomponowanej przez Anglika Gustava Holsta w czasach pierwszej wojny światowej – powiedziałem, a kurier spojrzał na mnie jak na wariata, wydął usta i kpiąco, wyśmiewająco zachichrał:

– Nabijasz się ze mnie dziadku. Przecież wtedy nie było jeszcze kin…

Uświadomienie sobie, że wielu nigdy nie słyszało przecudnej muzyki Holsta, zasmuciło mnie bardziej niż to, że kurier nazwał mnie dziadkiem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że on co prawda nie znał Holsta, ale ja też nigdy dotychczas nie słuchałem przecież „Gwiezdnych Wojen”.

Widziałem, że hałaśliwy, rytmiczny, marszowy „Mars” od Holsta przypadł mu do gustu, co po zapoznaniu się z marszem imperialnym z „Gwiezdnych Wojen” absolutnie nie powinno mnie dziwić. Spokojna „Wenus” lekko go już znudziła i ożywił się dopiero wtedy, gdy powiedziałem mu, że wymyślony przez Holsta „dźwięk kosmosu” jest zgodny z astrologicznymi wyobrażeniami na temat planet, a gdy jeszcze usłyszał, że w czasach Holsta uprawianie astrologii było w Anglii zabronione, zamienił się w słuch.

Opowiedziałem mu o astrologu Alanie Leo, którego książki zostały zakazane w 1917 roku na mocy „Ustawy o włóczęgostwie”, która określała wszystkich astrologów jako „zwykłych złodziei i włóczęgów” i o tym, że Holst czerpiąc wiedzę z prac Leo, musiał początkowo ukrywać astrologiczne podłoże „Planet”, nazywając je tylko „Siedmioma utworami na wielką orkiestrę”.

Dziś nikogo już nie bulwersują astrologiczne konotacje w muzyce Holsta. Mars to brutalnie męski zwiastun wojny, łagodna Wenus to kosmiczna zwiastunka pokoju, szybki i zwinny Merkury objawia się jako skrzydlaty posłaniec dóbr i wieści wszelakich, powolny Jupiter jawi się jako zwiastun radości, a Saturn brzmi jak nadchodząca starość. Uran uprawia swoją kosmologiczną magię, a Neptun obdarowuje nas swym mistycyzmem wprawiającym w kontemplacyjną zadumę nad bezkresem czasu i przestrzeni.

Rozstaliśmy się z kurierem wysokich lotów z wzajemną obietnicą posłuchania nieznanej dotychczas muzyki. Ja – ścieżek dźwiękowych do wszystkich części „Gwiezdnych Wojen”, on – „Planet” Holsta w całości, nie wyłączając muzyki natychmiast po wybrzmieniu „Marsa”.

Zaraz po powrocie do DNM-u uruchomiłem Nekronet, którego tak mi już brakowało i wysłuchałem ponad trzech godzin muzyki z „Gwiezdnych Wojen”. Wysłuchałem raz, zapamiętałem większość i zacząłem szukać innych wykonań tej muzyki. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że ścieżki dźwiękowe do filmów istniały wyłącznie w jednej wersji, którą właśnie przed chwilą zapamiętałem.

Spojrzałem na playlistę kilkudziesięciu przygotowanych wykonań „Planet” Holsta i odetchnąłem z ulgą, mrucząc sam do siebie:

– Nigdy mi się to nie znudzi…

INSPIRACJA WPISU: