Nie myślałem, że kiedykolwiek coś takiego napiszę lub powiem, ale ja naprawdę mam już dzisiaj dość Bacha. Tak, tak, mojego ukochanego mistrza.

Od dwóch dni słucham wiolonczelowych suit Johanna Sebastiana i powoli ogarnia mnie zwątpienie. Chyba nie jestem w stanie sam wybrać najlepszych nagrań bez narażenia się zarówno Bachowi, jak i DNM-owej starszyźnie wirtuozów wiolonczeli.

Ponad 200 nagrań, z których każde wykonanie kompletu sześciu suit trwa powyżej dwóch godzin, naprawdę może zmęczyć. Najgorsze jest to, że przy tak długich cyklach niemalże każdemu wykonawcy przytrafiają się słabsze momenty, a z drugiej strony nawet ci mniej znani mają od czasu do czasu przebłyski pięknej gry, co sprawia, że trudno ich pominąć bez dokładniejszego sprawdzenia. No i robi się maraton…

Myślę, że gdyby nie chodziło tutaj o moją ukochaną muzykę mojego mistrza, to nie wytrzymałbym tego długotrwałego wysiłku. Myśl, że za chwilę posłucham jednak kolejnego inaczej zagranego cudnego preludium z pierwszej suity, była wystarczającą motywacją, aby słuchać niemalże dwa całe dni i całą noc.

Nie narzekam, czasu tutaj nikomu nie brakuje, ale tego, że narobię sobie kłopotów, zupełnie nie przewidziałem. Jak ja mam im to obwieścić?

Widzę przecież, w jak dobrej komitywie z Bachem jest Pablo Casals, jak często godzinami spacerują po ogrodzie razem ze Sławą Rostropowiczem, czasami zabierając ze sobą zagubionego jeszcze u nas Annera Bylsmę. Jak ja mam im powiedzieć? No cóż, pójdę, chcę to już mieć za sobą…

Wyczekałem, aż Bach będzie choć przez chwilę sam, szybko podszedłem do niego i jeszcze szybciej wydusiłem z siebie:

– Pewnie będziesz niezadowolony, ale zdecydowałem, że najlepszym wykonawcą twoich suit wiolonczelowych jest mało mi wcześniej znany Szwed Torleif Thedéen, na drugim miejscu umieściłem urodzonego w Kanadzie Francuza Jean-Guihena Queyrasa, a na trzecim Węgra Istvána Várdaia.

Powiedziawszy to, odwróciłem się i po prostu chciałem uciec, ale Bach złapał mnie za przegub i zdecydowanie powstrzymał:

– Muszę przyznać, że nie spodziewałem się tego po tobie. No, no… Sława ci wybaczy łatwo, ale Casalsowi staraj się przez jakiś czas nie wchodzić w drogę. Może zresztą nie zauważą twojego wyboru. Od kilku dni intensywnie deliberują nad nowymi wieściami przyniesionymi przez Bylsmę. Podobno to nie ja napisałem te suity?

Spojrzałem na Bacha totalnie zaskoczony, ale widząc jego rozbawioną minę, zrozumiałem, że to raczej tylko niewinna plotka. Z lekkim jednak niepokojem cicho zapytałem:

– A kto?

– Na jednej ze znanych dzisiaj kopii suit jakiś Australijczyk „odnalazł” podpisy mojej drugiej żony Anny Magdaleny, która często kopiowała moje utwory, potwierdzając to umieszczoną adnotacją na skopiowanej partyturze. To wystarczyło do sensacyjnej tezy, że to ona skomponowała i te suity, i jeszcze kilkadziesiąt innych utworów.

– Z tego, co pamiętam, to rzeczywiście była płodna — odważyłem się na żart.

– Mhm, urodziła trzynaścioro dzieci — Bach, zadowolony, że nawet nie dopuściłem do siebie wątpliwości co do jego autorstwa, podchwycił żart, a potem wziął mnie pod ramię i powiedział:

– Weźmy byka za rogi, idziemy do Casalsa, ja mu powiem, że tych trzech młokosów to moje rekomendacje. Będziesz miał spokój…

– A tak między nami mówiąc, Anna Magdalena w swojej kopii popełniła mnóstwo błędów i pominęła nawet oznaczenia temp. Dlatego każde wykonanie moich suit ma prawo być inne i każdy wybór da się uzasadnić. Prawdą jest wprawdzie, że wiele zawdzięczam Casalsowi, bo to on przywrócił te suity do życia i pewnie będzie mocno zawiedziony, ale nie przejmuj się, wezmę to na siebie…

– Podobno jest już ponad 100 wydrukowanych edytorskich wersji, które próbują ujednolicić tekst suit z czterech zachowanych kopii, każdej z błędami… Trudno je porównywać…

– Mnie to nie martwi. Tworzyłem je jako suity taneczne i to przede wszystkim oceniam. W każdej suicie umieściłem niemieckie Allemande, francuskiego Courante’a, hiszpańską Sarabandę, francuskiego Menueta, Bourrée lub Gawota i angielskiego Gigue’a, i oczekuję muzyki do tańca, a nie wymyślania jakichś skomplikowanych teorii…

– Nie pamiętam kto, ale ktoś napisał, że te twoje suity to „muzyka, w której człowiek stworzył taniec Boga”.

– Ładne. Pablo powiedział mi kiedyś, że te suity „jaśnieją najbardziej błyskotliwym rodzajem poezji”. Głupio będzie, jak się dowie, że nie załapał się nawet na podium…

INSPIRACJA WPISU: