W stołówce pojawiłem się rano jako jeden z pierwszych. Bardzo byłem ciekaw, czy Robert i Clara przyjdą na śniadanie razem…

Nie musiałem czekać zbyt długo. Do jadalni weszła Clara, jak zawsze kobieco eteryczna, wdzięcznie dystyngowana, lirycznie zwiewna… Ech…

Nie zważając na mój rozmarzony wzrok, przysiadła się do stolika i bez zbędnych wstępów odezwała się głosem odzierającym ze złudzeń: szorstko, beznamiętnie, bezbarwnie…

– Niech cię mistrzu nie zwiedzie, że czasami wzruszę się przy Robercie. Sama nie wiem, czy to ze względu na wspomnienie losów naszej miłości, czy może z żalu za tym, co mnie ominęło. Gdybym urodziła się mężczyzną, to być może właśnie o mnie pisano by w podręcznikach jak o jednym z najwybitniejszych kompozytorów romantyzmu. Jako kobieta nie miałam szans…

– Może już kiedyś to mówiłam, ale wczoraj znów przypomniałam sobie wyraźnie, dlaczego pretensje mogę mieć przede wszystkim do siebie. Jeszcze przed ślubem, zaraz po koncertach w Paryżu napisałam do Roberta o swoim szczęściu i o strachu, co stanie się z moją muzyczną karierą, jeśli będę zmuszona na dłużej pozostać w Dreźnie, a ten mój przyszły mąż – produkt swoich czasów i niewolnik swoich wyobrażeń o roli kobiety odpisał mi, żebym się nie martwiła, bo… – Clara z trudem tłumiła łzy.

– Wiem, pamietam – postanowiłem jej dopomóc – napisał, że po roku małżeństwa to ty sama zapomnisz o muzyce i będziesz szczęśliwie i wdzięcznie żyła tylko dla swojego domu, dla męża i dla dzieci.

– Czyż to nie jest okrutne? – Clara nie oczekiwała odpowiedzi – napisał mi, że „żona stoi jeszcze wyżej niż artysta” i że spełnieniem jego największych aspiracji będzie sprawienie, że przestanę istnieć w opinii publicznej.

– Wyobrażasz sobie mistrzu, że pomimo tych słów wyszłam za niego. Myślałam, że mam siłę zmienić sposób myślenia Roberta. Ktoś może powiedzieć, że rzeczywiście udało mi się pokonać społeczne kanony postrzegania kobiet i że przekonałam Roberta, ale tak pięknie nie było. Zadecydowały pieniądze, a w zasadzie ich brak. Tylko ja, swoją grą, której chciano słuchać w całej Europie, potrafiłam utrzymać przez kilka pierwszych lat nasz dom i naszą rodzinę.

– Myślę, że Robert nigdy do końca tej sytuacji nie zaakceptował. Niby doceniał mój potencjał i żałował pomysłów, których nie zrealizuję, bo mam być żoną i matką, ale nie zrobił nic, by ten stan zmienić. To ja musiałam się wiele nauczyć. Zaczęłam zatrudniać mamki, oddawałam dzieci pod opiekę krewnym, był nawet taki czas, że mieszkały one w trzech różnych miastach i widywałam je bardzo rzadko.

– Z czasem mogliśmy sobie pozwolić na zatrudnianie służby, a od czasu, gdy stać nas było na dwa fortepiany, wróciłam do marzeń o komponowaniu. O ironio losu, dopomogło mi nieszczęście. 26 lipca 1846 roku poroniłam i dostałam od losu kilka tygodni odpoczynku. Odważyłam się skomponować trio fortepianowe i wiesz mistrzu, co wtedy zrobił Robert?

– Skomponował własne – powiedziałem przez ściśnięte gardło.

– Tak, i to dwa w kilka miesięcy. Oczywiście zachwyciłam się kompozycjami Roberta, swoje trio uznałam za „zniewieściałe i sentymentalne”, a napisane w pamiętniku zdanie: „Nie ma nic większego niż radość z komponowania czegoś samemu, a potem słuchania” najchętniej bym wykreśliła. Przyznałam zresztą na innej stronie memuaru, że moje trio było „dziełem kobiecym, któremu zawsze brakuje siły i, od czasu do czasu, inwencji”.

– Ktoś anonimowo zamieścił recenzję mojego tria w „Allgemeine musikalische Zeitung”, pisząc: „Kobiety rzadko próbują bardziej »dojrzałych« kompozycji, ponieważ takie dzieła zakładają pewną abstrakcyjną siłę, która w przeważającej mierze przysługuje mężczyznom”.

– Robert triumfował, choć łaskawie nie okazywał tego. Na duchu podtrzymywał mnie niby Mendelssohn, pisząc miłe słówka, ale już tutaj dowiedziałam się, że wyśmiewał się z Josepha Joachima, który chwalił moje fugato z czwartej części tria. Felix powiedział wtedy Joachimowi, że to niemożliwe, by kobieta mogła skomponować „coś tak technicznie solidnego i poważnego”. Niby to komplement, ale przestałam go lubić!

– A Robert? – Clara zamilkła na dłuższą chwilę, wyraźnie walcząc ze wspomnieniami.

– Nic nie rozumiał. To swoje piękne pierwsze trio, które tak skutecznie przyćmiło moją kompozycję, podarował mi w prezencie na 28. urodziny i jeszcze tego samego dnia (13 września 1847) musiałam je odegrać u boku naszych przyjaciół: skrzypka François Schuberta i wiolonczelisty Friedricha Kummera.

– Niby był to prezent dla mnie, ale użyta tonacja d-moll wskazywała wyraźnie, że Robert pierwsze swoje trio muzycznie dedykował Mendelssohnowi, którego trio sprzed ośmiu lat uznał za „najbardziej mistrzowskie trio obecnej epoki”.

– No cóż, Felix też miał szczęście, że urodził się mężczyzną, czego nie można już powiedzieć o jego siostrze Fanny… Mogłybyśmy sobie z Fanny podać ręce!

INSPIRACJA WPISU: