Elliott Carter doskonale znał francuski. Był nawet taki czas, że po francusku mówił zdecydowanie lepiej niż po angielsku, bo od najmłodszych lat jego ojciec przyuczał go do przejęcia firmy importującej z Francji koronki. Bez problemu rozumiał więc dialog prowadzony przez Ravela i Debussy’ego. Nie wtrącił się wprawdzie do rozmowy, ale zaintrygowany śmiechem Maurice’a stał nieopodal i założywszy ręce na piersi, obserwował moją dyskusję z Francuzami. Czekał…

Gdy, uspokojony wyjaśnieniami Ravela, ruszyłem w stronę wejścia do stołówki, Carter zaszedł mi drogę i bez przywitania i przedstawienia się rozpoczął:

– Muszę się przyznać bez przymusu, że nie jestem fanem twojej muzyki… Kiedyś za młodu poszedłem na koncert, w którym grano coś twojego i jeszcze coś Brahmsa i uznałem tę muzykę za tak nudną, że wyszedłem w trakcie…

Napływ do DNM-u muzyków drugiej połowy XX i początku XXI wieku i poglądy na muzykę wygłaszane przez wielu z nich sprawiły, że zdążyłem się przyzwyczaić do tego, że mogę być nielubiany, ale rzadko kiedy ktoś mówił mi to tak wprost.

– Czemu mi o tym mówisz?

– Słyszałem, że ty też nie lubisz mojej muzyki i chciałem ci uzmysłowić, że nie ma w tym nic dziwnego. Pochodzimy z innych muzycznych światów i daleko nam do siebie…

– Naprawdę uznałeś, że ja tego nie wiem i że dopiero ty otworzysz mi oczy?

Zrozumiał swój nietakt i lekko się uśmiechnął, jakby ze skruchą…

– Wybacz mi, proszę, przeżyłem ponad 100 lat i powinienem być bardziej roztropny w ocenach…

– A ja cię Elliotcie zaskoczę, tak przynajmniej sadzę… Słuchałem kilku twoich utworów i zawsze dosłuchałem ich do końca…

– Brzmi to tak, że wcale nie jestem pewien, czy powinienem się cieszyć…

– Ucieszyłbyś się, gdybyś wiedział, jak wiele muzyki odkładam na bok już po kilku minutach, czasami nawet sekundach…

– Zdradź mi, proszę, czego słuchałeś ostatnio?

– Koncertu na fortepian i klawesyn. Zachęciła mnie do tego opinia Daniela Barenboima, którą wyraził po twojej śmierci. Powiedział wtedy, składając tobie hołd, że Haydn w XXI wieku tworzyłby właśnie tak, jak ty…

– Naprawdę tak powiedział, to bardzo miłe z jego strony…

– Żeby była jasność, słuchałem tego twojego koncertu kilkanaście razy i choć sprawiło mi to sporo przyjemności, bo jak napisał w „Los Angeles Times” Martin Bernheimer koncert rzeczywiście „wydaje potężny hałas na wiele cudownych sposobów”, to jednak myślę, że Haydn nie napisałby takiej muzyki…

– No, chyba że urodziłby się w Nowym Jorku i słuchał Strawińskiego, potem studiował w Paryżu i słuchał Schoenberga, a potem wrócił do Ameryki i słuchał Ivesa. A jeszcze gdyby poszedł na koncert muzyki dawnej lub twojej, lub Brahmsa i wyszedłby znudzony, to może wtedy dałby radę…

– Błyskotliwy z ciebie stulatek. Może spotkajmy się jeszcze kiedyś? – powiedziałem spolegliwie…

– Czemu nie. Mogę się nawet poświęcić i posłuchać czegoś twojego – Carter uśmiechnął się po amerykańsku, wyraźnie z siebie zadowolony…

INSPIRACJA WPISU: