Długo nie mogłem dzisiaj zabrać się za pisanie do swojej kroniki. Zaraz po obiedzie przyszedł do mnie Szostakowicz i siedział przez kilka godzin. Wyszedł dopiero przed chwilą, a ja wciąż zastanawiam się, jaka była przyczyna jego wizyty.

Wszedł do pokoju, przywitał się ze mną i powiedział tylko jedno zdanie:

– Pozwól mi Mistrzu posiedzieć tutaj choć przez chwilę… – po czym, wcale nie czekając na przyzwolenie, usiadł na krześle stojącym w rogu pokoju, pochylił się i skrył twarz w dłoniach. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć i jak i w czym mógłbym mu dopomóc.

Dymitr siedział w takiej pozie przez prawie godzinę, obaj się nie odzywaliśmy, a ja coraz bardziej zastanawiałem się, czy nie poprosić kogoś o pomoc.

Postanowiłem, że włączę jakąś muzykę i wybrałem nieuprzątniętą jeszcze po ostatnim słuchaniu płytę z „Trzynastą”. Już po pierwszych dźwiękach swojej symfonii Szostakowicz drgnął, wyprostował się i z wyraźnym wysiłkiem powstrzymywał drganie brody. W końcu przełamał się i powiedział:

– W swoim dorosłym życiu płakałem tylko dwa razy. Pierwszy raz, gdy zmarła moja mama, drugi raz, gdy dowiedziałem się, że bez mojej zgody zapisano mnie do partii. Twój wpis sprzed tygodnia o zbrodni w Białym Jarze na nowo otworzył we mnie zamknięte szufladki i od kilku dni naprawdę bliski jestem płaczu.

– Chciałem przyjść tutaj i opowiedzieć właśnie tobie, co wtedy rzeczywiście czułem i jak próbowałem sam siebie ratować, tworząc kolejne dzieła. Napisałem między innymi liryczny dziewiąty kwartet i chwilę potem całkiem udany i dość radosny „Dziesiąty”. Pamiętam, że dedykowałem go Weinbergowi i wiele było przy tej okazji śmiechu, bo obaj do tej pory napisaliśmy po dziewięć i toczyliśmy korespondencyjną rywalizację, kto pierwszy napisze dziesiąty…

– Widzę, że do dziś przyjaźnisz się z Weinbergiem…

– Tak, to mój prawdziwy przyjaciel. To ja ściągnąłem go do Moskwy i uczyniłem to chyba na jego zgubę. Za żydowskie pochodzenie zabito najpierw jego teścia, a później i jego samego aresztowano i uwięziono. Wiesz, że w 1953 już po śmierci Stalina udało mi się wyciągnąć go z więzienia. Wtedy moja pozycja naprawdę była mocna.

– Krótkotrwała kulturowa odwilż dała mi szansę na wyciągnięcie z szuflad poukrywanych partytur i na komponowanie według własnego uznania bez lęku o ocenę poprzedzającą rygorystyczne, czasami ostateczne kary.

– Trudno w to uwierzyć, ale jedna z partyjnych stalinowskich rezolucji głosiła wcześniej, że moja muzyka „jest silnie związana z duchem współczesnej modernistycznej muzyki burżuazyjnej Europy i Ameryki, ilustrującej marazm tamtejszej kultury i zupełną negację sztuki muzycznej” i jako taka nie może być wykonywana.

– Za pośrednictwem Andrieja Żdanowa, szefa Związku Kompozytorów Radzieckich ogłoszono, że żadna muzyka eksperymentalna, nowoczesna, abstrakcyjna lub trudna nie jest już akceptowana przez lud socjalistycznego kraju. Wykonywać miano wyłącznie uproszczoną muzykę gloryfikującą państwo, ziemię i lud, a symfonie, opery, muzyka kameralna i wszelkie inne formy wymagające nadmiernej stymulacji umysłowej zostały usunięte. Łaskawie dopuszczono muzykę filmową, opracowania pieśni ludowych i patriotyczne kantaty.

– Całe lata komponowałem do szuflady, a gdy w końcu zmarł Stalin i wydawało mi się, że świat znormalnieje, to okazało się, że wpisując mnie do partii i na listę Ludowych Artystów ZSRR jeszcze skuteczniej odebrano mi swobodę myślenia i tworzenia niż za pomocą lęku i gróźb. Na dodatek wszyscy, którzy dotychczas cenili moją postawę, teraz potraktowali mnie jak zdrajcę. Przyjaciół pozostało mi niewielu. Jednym z tych, którzy naprawdę mnie znali pozostał Weinberg i dedykacja na dziesiątym kwartecie była dla niego podziękowaniem i nagrodą…

INSPIRACJA WPISU: