I po co mi to było?

Delikatne napomknienie o możliwej chorobie wenerycznej Manuela de Falli wywołało całkiem niespodziewane poruszenie wśród jego przyjaciół i znajomych, a jednym z pierwszych, który próbował dowiedzieć się czegoś więcej, okazał się Debussy, który wyczuł prawdopodobnie sposobność, by dokuczyć Ravelowi.

Nigdy nie zastanawiałem się zbytnio, co oznaczało, że Ravel nawiązał z Manuelem „ciepłą przyjaźń” i jak tę relację godził z jeszcze gorętszym uczuciem do pianisty Ricardo Viñesa, akurat któremu jakimś dziwnym trafem uwiedziony Manuel dedykował swoje piękne „Noce w ogrodach Hiszpanii”.

Nigdy też nie ciekawiło mnie, co akurat robił de Falla w domu Ravela, że to właśnie on poproszony został o sprowadzenie księdza do umierającego ojca Maurice’a. Miałem też w nosie charakter relacji Manuela z Diagilewem, czy też z Igorem Strawińskim, z którym młodziutki de Falla udał się w podróż po Europie w celu promocji swojej pierwszej opery.

Dopiero parę dni temu, gdy zobaczyłem zazdrosną reakcję Ravela na całkowicie aseksualną wzmiankę o przyjaciołach de Falli, wszystko zaczęło się jakoś układać w logiczną całość. Myśląc o niepewnych spojrzeniach wymienianych przez Manuela i Maurice’a zapomniałem nawet o tym, jak mi ostatnio dokuczali, bazując na niepotrzebnie wypowiedzianym kiedyś zdaniu o dobrej znajomości wiedeńskich domów publicznych. I po co mi to było!

Muszę przyznać, że wiele samozaparcia kosztowało mnie dzisiaj wyproszenie Debussy’ego z pokoju, zamiast zaspokajającego niezdrową ciekawość unurzania się w plotkach. Naprawdę wiele!

– Zamiast zaglądać komuś pod kołdrę, lepiej byś docenił, jak bardzo w tych fortepianowych impresjach Manuela słyszy się odnośniki do twojej muzyki i jak pięknie fortepian i czasami też orkiestra imitują po hiszpańsku brzmiącą gitarę – krzyknąłem jeszcze za Claudem, zamykając za nim drzwi.

– Takie czasy i takie otoczenie – mruknąłem do siebie, gdy już zostałem sam – ale przecież absolutnie nie po to jechał do Paryża – dodałem już w myślach. Każdą swoją seksualną potrzebę mógłby przecież zaspokoić w portowym Kadyksie, gdzie się urodził, lub w wielkomiejskim Madrycie, gdzie dojrzewał – przekonywałem sam siebie.

W Paryżu było to, czego pożądał najbardziej: muzyka całej Europy i upragnieni najwybitniejsi muzycy. Przyznać muszę, że głównie byli to mężczyźni, a ich wspólna pasja i większość czasu spędzanego w swoim męskim towarzystwie sprzyjały nawiązywaniu różnorakich relacji, również tych intymnych. Nie zawsze zresztą oznaczało to wtedy utratę zdolności do zachwytu nad pięknem i zaletami niewiast…

Wyjazd do „muzycznej Mekki” de Falla planował od młodzieńczych lat, ucząc się francuskiego, studiując francuską literaturę i muzykę, a każde nowe wieści o Ravelu, Debussym czy Dukasie chłonąc równie żarliwie, jak kanony wiary. Największym marzeniem młodego Manuela było pójść śladami Albeniza i Turiny, którzy już w Paryżu byli…

Stolica Francji była w tym czasie zafascynowana rdzenną kulturą hiszpańską, także tą z jej mauretańskim posmakiem. Ravel skomponował „Bolero”, „Rapsodię hiszpańską” i „Godzinę hiszpańską”, Debussy „Iberię”, Rimski-Korsakow napisał „Kaprys hiszpański”, a jeśli dodać do tego jeszcze Bizeta z „Carmen”, Lalo z „Symfonią hiszpańską” czy „Hiszpanię” i „Habanerę” Chabriera, to trudno się dziwić, że dla młodych hiszpańskich artystów takich jak de Falla stolica Francji wydawała się kulturowym Eldorado.

A gdy już znalazł się w Paryżu… szybko zatęsknił za krajobrazem i klimatem ojczyzny. Stypendium otrzymane za pośrednictwem Albeniza od króla Hiszpanii Alfonsa XIII sprawiło, że został w Paryżu aż do wybuchu I wojny światowej. Tęsknił jednak do tego stopnia, że napisał list do domu z prośbą o przesłanie mu zestawu reprodukcji obrazów katalońskiego malarza Santiago Rusiñola, z których każdy przedstawiał jeden ze słynnych hiszpańskich ogrodów.

Otrzymany wtedy z domu zbiór o nazwie „Jardins d’Espanya” stał się jego inspiracją do pracy nad cyklem nokturnów, które w ostateczności przybrały postać przepojonych fantazją, ekspresyjnym bogactwem dźwięków, tajemniczym mrokiem i nienasyconą melancholią „Nocy w ogrodach Hiszpanii”.

Obecny na premierze tych fantazyjnych impresji Artur Rubinstein najpierw zdziwił się niepomiernie, widząc de Fallę czyszczącego alkoholem każdy klawisz klawiatury, by unieszkodliwić pozostawione przez poprzedników bakterie, a później podziwiał Manuela podczas wykonywania muzyki całkowicie niepasującej do jego powściągliwego, wręcz ascetycznego zachowania. Nazwał go „mnichem w cywilnym ubraniu”.

Jeszcze dalej posunął się hiszpański pisarz Pérez de Ayala, który opisał de Fallę tak: „Jest kimś w rodzaju zakonnika: kartuzem za skupienie, benedyktynem za wytrwałość, franciszkaninem za czyste spojrzenie, za rozkoszną ekstazę nad dziełami Bożymi, karmelitą za czystość jego muzyki”.

I ja miałbym takiemu „mnichowi” zaglądać pod kołdrę? Wspomniałem sobie Debussy’ego i sam do siebie mruknąłem: Niedoczekanie twoje!

INSPIRACJA WPISU: