Wciąż nie mogę się pozbyć myśli o Chopinie, nie potrafię go zrozumieć i wkurza mnie to, że nie mogę z nim porozmawiać, wyjaśnić…

Wcale nie chodzi mi o jego muzykę, bo tu nie mam żadnych wątpliwości. To pianistyczny mistrz nad mistrzami, „poeta fortepianu”, geniusz klawiatury jedyny w swoim rodzaju i mogę tylko odetchnąć z ulgą, że nie musiałem ćwiczyć tych jego niezwykłych etiud…

Kto ma wykoślawione palce, ten je zdoła etiudami tymi wyprostować, kto jednak nie jest w tym położeniu, ten powinien bardzo się ich wystrzegać, jeśli w pobliżu nie ma chirurga” (Ludwig Rellstab).

Muszę jednak przyznać, że Chopin pozostaje dla mnie intrygującą charakterologiczną zagadką i czasami myślę sobie, że jego niechęć do bycia w naszym codziennym towarzystwie bierze się z niepokoju o pytania, które mógłby usłyszeć…

Polacy traktują go jak świętość i nie dopytują o kontakty z rosyjskim ambasadorem w Paryżu, które były na tyle zażyłe, że hrabia Pozzo di Borgo mógł sobie pozwolić na złożenie propozycji stałego zatrudnienia Chopina jako nadwornego petersburskiego muzyka cara Mikołaja, a wielbieniem płci żeńskiej i potrzebą zarobku tłumaczą sobie utrzymywanie przez niego kontaktów z licznymi rosyjskimi arystokratkami przebywającymi w Paryżu.

Francuzi z kolei chcieliby go traktować jak swojego i gotowi są przymknąć uszy nawet wtedy, gdy Chopin mówił, że ich nienawidzi za nieudzielenie pomocy polskim powstańcom…

A ja?

Z wielu stron słyszę, że Chopin niespecjalnie za mną przepada, preferując Bacha i tego śmieszka Mozarta, ale od czasu do czasu pojawiają się sygnały, że wcale nie musi to być prawda…

Zadbał o nawiązanie kontaktu z hrabią Lichnowskim, moim przyjacielem i dobroczyńcą; cudnie grał moje utwory, co potwierdził choćby Delacroix; bywał na koncertach mojej muzyki i był pod wrażeniem, a w czasie pobytu w Wiedniu po spektaklu jednej z oper Rossiniego specjalnie udał się na posiłek do knajpy, w której regularnie się upijałem…

Zwłaszcza tym ostatnim gestem mocno mnie ujął…

Naprawdę chętnie bym z nim dłużej porozmawiał. Może zwrócę się o pośrednictwo między nami do Schumanna. To on twierdził, że Chopin odziedziczył po mnie „śmiałość ducha”, może jest więc z nim w lepszej komitywie?

Schumann dodawał też, że uwielbiany przez niego Fryderyk oprócz tej śmiałości ducha przejął „ekspresję miłości” od Schuberta i „biegłość palców” od Fielda, ale tym, co go od nas wszystkich najmocniej odróżnia, jest „potężna i odrębna narodowość”.

Jako dowód mówił coś o mazurkach, ale jedną z jego etiud chyba nie bez powodu nazwano „Rewolucyjną”…

Długo myślałem, że rewolucyjność jego etiud tkwi w ich nowatorstwie. Do czasów Chopina etiudy były wyłącznie technicznymi ćwiczeniami usprawniającymi biegłość pianistów i pozwalającymi na jej utrzymywanie.

Dla Fryderyka było to za mało. Nawet w etiudach doskonalących technikę pianisty zawarł niezwykłą dozę emocjonalności i każdą z nich potraktował jak odrębną muzyczną opowieść nadającą się do grania nie tylko w zaciszu sal treningowych, ale również w blasku świateł największych sal koncertowych, co zresztą genialnie przez następne lata wykorzystywał Liszt.

Wieści, które do mnie od czasu do czasu docierają o Chopinie, tak bardzo mnie intrygują, że chętnie bym go bliżej poznał. Berlioz ostatnio mi powiedział, że do dziś wielu się zastanawia, gdzie podziała się fortuna Fryderyka, ale podobno najlepiej wiedzą o tym polscy emigranci przez lata korzystający z jego finansowego wsparcia.

Jeszcze większego wsparcia Polakom przeżywającym upadek Powstania Listopadowego niosła jednak muzyka Chopina, a jego „Rewolucyjna” dawała im coś więcej niż pieniądze — słuchając tej i innych etiud Fryderyka czujesz się zdolnym do bycia bohaterem, z patriotycznym patosem chcesz mówić o tęsknocie, o żalu, o bólu rozłąki, o majestatycznej miłości, o Polsce…

Być może, by gdzieś tam w Paryżu „być bardziej polskim niż Polska” (Louis Énault) trochę konformizmu wobec Rosjan i Francuzów było wręcz niezbędne. Bardzo chętnie bym o tym z Fryderykiem porozmawiał…

INSPIRACJA WPISU: