Mój nowy znajomy wywiązał się z obietnicy. Stał przede mną z kilkoma płytami w ręce, ale wyraźnie był jakiś rozkojarzony, nieustannie spoglądając w kierunku stolika pod ścianą, przy którym siedziały siostry Boulanger i uczennica starszej z nich Nadii – Grażyna Bacewicz.

Dopiero gdy czwarte wolne dotychczas miejsce zajął Witek Lutosławski, cicho jęknął zawiedziony i wreszcie zaczął rzeczowo odpowiadać na moje pytania:

– Czemu tak mało?

Żachnął się, pewnie nie mogąc jeszcze odżałować utraconej okazji, wyrwanej mu przez rodaka, ale po chwili, wciąż trochę poirytowanym tonem, odparował:

– Nie jestem jakiś tam Morricone, Williams czy Zimmer. Nie miałem ani hollywoodzkiego kontraktu, ani armii aranżerów czekających na moje melodie, choć Ennio tego akurat nie chciał i nie potrzebował, sam komponując, aranżując i często jeszcze współwykonując.

– Pochodzę z Polski, a to dosyć daleko od Hollywood. Mojej muzyki z wielu polskich filmów nie znajdziesz ani na płytach, ani w serwisach streamingowych. Przyniosłem te, które znalazłem – Kilar położył kilka płyt na stoliku.

Na wierzchu leżała muzyka do filmu Romana Polańskiego „Dziewiąte wrota” i uznałem, że to właśnie tę płytę Wojciech chciał mi polecić w pierwszej kolejności. Zgarnąłem niewielki stosik, umówiłem się z Kilarem na ponowne spotkanie podczas kolacji i wróciłem do siebie.

Słuchanie muzyki Kilara do jakiegoś tam filmu sprawiło mi ogromną przyjemność. Nie potrzebowałem wiedzy, o czym był film, do którego dołączona była ta muzyka. W mojej wyobraźni pojawiały się kolejne sugestywne obrazy, zapewne całkowicie odmienne od tych z filmu i zupełnie mi to nie przeszkadzało. Oj, polubię ja taką muzykę filmową, której można słuchać bez oglądania filmów, polubię!

Po kilku godzinach wiedziałem, co powiem Kilarowi i byłem swoich przyszłych słów całkowicie pewien.

Zdecydowałem, że jeśli ścieżka dźwiękowa do filmu stanowić będzie w miarę zwartą kompozycję, której będę słuchał z zadowoleniem nawet wtedy, a może wręcz zwłaszcza wtedy, gdy muzyka nie będzie w chwili odsłuchu poparta obrazem, to być może pojawi się ona w kronice i nie będzie miało znaczenia, czy jest to utwór na orkiestrę symfoniczną, zespół kameralny, instrument solowy, czy też na maszynę do pisania lub, czy będą to efekty specjalne, wygenerowane jakąkolwiek inną maszyną lub oprogramowaniem. Po „Parade” Satiego nic mnie już chyba nie zaskoczy.

Jeśli natomiast będzie to kolaż niepasujących do siebie przesadnych ilustracji różnorodnych obrazów, to nawet jeśli od czasu do czasu pojawią się w takiej muzyce fragmenty cudne, to raczej nie znajdą się one w kronice.

Idealnym przykładem mojego podejścia jest tu „Aleksander Newski” Prokofjewa. Z kompletnej muzyki do filmu Eisensteina Siergiej stworzył później kantatę, co do której nikt nie ma chyba wątpliwości, że jest to muzyka w pełnym tego słowa klasyczna. A przecież w kantacie tej znajduje się wyłącznie muzyka użyta wcześniej do ilustracji filmu. Żeby słuchać kantaty Siergieja, naprawdę nie muszę oglądać filmu.

Pomyślałem sobie, że tak się kończy mój dylemat rozgraniczania muzyki klasycznej od muzyki filmowej i bardzo byłem z tego zadowolony! Będzie to po prostu muzyka dla mnie zła lub dobra, ładna lub brzydka, rozbudzająca zmysły lub nudząca, bogata lub uboga, przemyślana lub banalna. I tyle!

Podczas kolacji Kilar widocznie zdążył przed Lutosławskim i siedział teraz rozpromieniony w towarzystwie Nadii, Lili i Grażyny. Widząc mnie, z wyraźnym ociąganiem się wstał od stolika, podszedł do mnie i dość obcesowo fuknął:

– Mam mało czasu, mogę prosić o zwrot płyt, chciałem je komuś pożyczyć…

Udałem, że nie rozumiem, kogo ma na myśli i spokojnym głosem powiedziałem:

– Nie zajmę ci dużo czasu. Jestem pewien, że doskonale pasujesz do Domu Nieśmiertelnego Muzyka, ale to twoja, a nie moja decyzja.

– Przez większość życia wstydziłem się tego, że piszę do filmów, ale za coś trzeba było żyć, za coś trzeba było uzyskać szansę na spokojne komponowanie tego, co naprawdę mi w duszy grało – Kilar chyba był trochę zawiedziony, że nie podjąłem za niego decyzji, ale nie przestał mówić:

– Długo trwało nim dotarło do mnie „że nie ma nic piękniejszego, niż trwający w nieskończoność dźwięk czy współbrzmienie, że to jest właśnie najgłębsza mądrość, a nie te nasze sztuczki z allegrem sonatowym, fugą, harmonią”.

– Te sztuczki dzielą się na udane i nieudane – powiedziałem niezbyt lotnie, a Wojciech szybko dodał:

– Identycznie jest z muzyką w filmach.

Polubiłem go i niewiele brakowało, a gotów byłem nawet prosić, by pozostał w DNM-ie, nie wracając do filii, lecz Kilar uprzedził mnie, zerkając przy tym nieustannie w stronę stolika, przy którym siedziały Grażyna, Nadia i Lili.

Nawet nie patrząc w moim kierunku, rzekł z rozmysłem niosącym przekonanie splątane z nadzieją:

– Zostanę! Coś mi podpowiada, że tutaj znowu mogę być szczęśliwy!

INSPIRACJA WPISU: