Strasznie się wczoraj ośmieszyłem. Po sześciu godzinach słuchania „Don Giovanniego” zasnąłem i przespałem moment, gdy Mozart ogłaszał werdykt. Podobno nie wybrał zwycięzcy, tylko wygłosił jakąś mowę o prawie do zróżnicowanych interpretacji i o tym, że dokonywane wybory są mocno uzależnione od nastroju chwili, w której słuchamy konkretnego wykonania i mogą ulegać zmianie co chwilę, inaczej nastrojoną. Podobno nawet zażartował, że to taka skordatura chwili… Znamienne było jednak to, że podczas swojego wystąpienia prawą ręką obejmował Claudia Abbado, a lewą przytrzymywał dłoń Carla Marii Giuliniego…

Nie mam wyjścia, muszę iść przeprosić Mozarta i jakoś się wytłumaczyć.

Nie zdążyłem wymyślić jakiegoś sensownego wyjaśnienia swojej wczorajszej drzemki, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Od razu wiedziałem, że to Mozart, bo tylko on stuka do moich drzwi w rytmie z „Piątej”. Otworzyłem drzwi, a Wolfgang jakby nie zdarzyło się wczoraj nic, co wymagałoby wyjaśnień, podekscytowanym głosem zadysponował:

– Ubieraj się Ludwiku, idziemy do Felixa!

Przez całą drogę do pokoju Mendelssohna Mozart mówił tak szybko, jakby się bał, że nie zdąży powiedzieć wszystkiego tego, co ważne, zanim dojdziemy do celu:

– Mam już tego doprawdy dość. Tylko ty możesz to rozstrzygnąć…

Wolfgang pędził przed siebie, zostawiając mnie z tyłu i w niepewności. O co może mu chodzić? Owszem, trochę sobie z niego dworuję w kronice, ale przecież moją miłość do jego muzyki widać i słychać niejeden już raz…

– Dotarły do mnie plotki, że Felix próbuje mi odebrać miano najmłodszego kompozytora arcydzieł i że wcale nie wykorzystuje w tym celu utworów, które stworzył jako szesnasto-, siedemnastoletni młodzieniec, ale wystawił w szranki swoje dziecinne kompozycje z okresu, gdy miał lat dwanaście, trzynaście, góra czternaście. Tylko ty możesz to rozstrzygnąć…

No i masz ci babo placek, tylko tego mi brakowało – tę pierwszą swoją myśl udało mi się na szczęście zachować wyłącznie w myślach, ale próbując ją powstrzymać w drodze do ust, intensywnie myślałem jednak jak wybrnąć z kłopotu.

Przypomniałem sobie wczorajszy żart o skordaturze chwili, który zastąpił Mozartowi konieczność wydania werdyktu w sprawie najlepszego wykonania „Don Giovanniego” i aż mi ulżyło. Już wiedziałem, co zrobię. Mogę iść…

Zaskoczenie Felixa naszą niezapowiedzianą wizytą było równe jego rysującej się na obliczu pysze. Przez moment pomyślałem nawet, że wyrok wydam, zanim zacznę słuchać. Szybko jednak okazało się, że nikt mnie na razie nie pytał o zdanie.

Mozart wyłuszczył Felixowi kwestię i bez zbędnej zwłoki zaczęliśmy słuchać dziecięcych symfonii smyczkowych wskazanych przez Mendelssohna.

W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że będzie to niepowetowana strata czasu na prościutką banalną muzyczkę i ogarnęło mnie silne poirytowanie, które jednak tak, jak łatwo przyszło, dość szybko tak samo łatwo zaczęło ustępować spokojowi radosnego słuchania muzyki rzeczywiście prostej i banalnej, a jednak… uroczej i pełnej muzycznej inwencji, której nie powstydziłoby się wielu mistrzów baroku, a co dopiero dwunastolatek…

Moje zadowolenie rosło z każdą mijającą minutą, a jednocześnie z zakamarków swojej pamięci wspominałem, jak bardzo męczyłem się, słuchając pierwszych oper Mozarta.

Werdykt wydawał mi się na tyle prosty do wydania, jak trudne wydawało mi się jednocześnie jego ogłoszenie. Chyba zastosuję wczorajszy patent Wolfganga i zamiast słów stanę obok Felixa albo nawet go do siebie przytulę?

Myśl o przytulaniu Mendelssohna trochę mnie ostudziła. Z ogłoszeniem wyniku odczekałem kilka kolejnych godzin, podczas których wsłuchiwaliśmy się z Mozartem w kolejne wykonania smyczkowych symfonii Felixa, a gdy już byłem gotowy, by ogłosić swój werdykt, poczułem na ramieniu dłoń Wolfganga i usłyszałem jego przyciszony głos:

– Nic nie mów, proszę… Musimy już pilnie iść, zaraz skończą wydawać kolację…

INSPIRACJA WPISU: