Zostałem dzisiaj zaproszony przez Claudio Monteverdiego na koncert jego muzyki. Już byłem blisko sali projekcyjnej, gdy zatrzymał mnie intrygujący widok. W głębi korytarza stał Maurice Ravel i żywo gestykulując, mówił coś do Claude’a Debussy’ego. Wyglądało to dość zabawnie. Maurice stał przed Claudem kucając, co chwilę rozchylając uda i jednocześnie przebierając w powietrzu rękoma…

Byłem już gotów zaspokoić swą ciekawość i podejść do Francuzów, ale usłyszałem dochodzące zza drzwi sali odsłuchu pierwsze dźwięki muzyki Monteverdiego i jęknąłem z zawodu tak głośno, że aż zwróciłem na siebie uwagę Claude’a i Maurice’a…

– Coś się stało, Mistrzu? – zapytał Claude, podchodząc do mnie i spoglądając mi z zatroskaniem prosto w oczy.

– Zaprosił mnie Monteverdi, ale ja tak bardzo nie mam dzisiaj ochoty na operę, a właśnie usłyszałem dźwięki z jego „Orfeusza”.

– To nie „Orfeusz”, Mistrzu, ale „Nieszpory Maryjne”, czy też raczej w oryginale „Vespro della Beata Vergine” – powiedział nie bez cienia satysfakcji Maurice, który również stanął przy mnie.

– Niemożliwe, przecież ja to znam – chciałem dokończyć zdanie, ale nagle usłyszałem inną kontynuację wprowadzającego motywu niż w „Orfeuszu” i to brzmiało pięknie. Zamilknęliśmy wszyscy trzej, wsłuchując się w głos tenora, a po chwili Maurice bez słowa nacisnął klamkę i przepuścił mnie do sali.

Usiedliśmy na pierwszych wolnych miejscach, miną przepraszając tych, którym przeszkodziliśmy swoim spóźnialstwem.

Monteverdi zauważył poruszenie na sali, a gdy spostrzegł, kto był jego przyczyną, delikatnie pokiwał z dezaprobatą głową, ale podszedł do sprzętu, zatrzymał odtwarzanie i powiedział:

– Moi mili, pozwólcie, że przywitam nowych gości, w tym Mistrza Ludwika. Jestem bardzo szczęśliwy, że postanowiłeś posłuchać mojej muzyki. Czuję się bardzo zaszczycony, ale i zestresowany tym tak, jak wtedy, gdy prezentowałem te moje „Nieszpory” na weneckim dworze. Zaczniemy od początku, ale tym razem drzwi do sali proszę już zamknąć na klucz…

Sala była pełna słuchaczy. Wiele słyszałem o tych „Nieszporach”, ale dotychczas nie miałem okazji wysłuchać ich w całości. Usiadłem obok Maurice’a i od pierwszych taktów toccaty odpłynąłem… Zdziwiło mnie to, że choć są to nieszpory, a więc dzieło sakralne, to w tej momentami monumentalnej muzyce słychać często wielki żar emocji, niczym nieskrępowaną barwność brzmienia oraz intymność, a nawet zmysłowość dźwięków…

Słuchałem tej pięknej muzyki i po chwili całkowicie zapomniałem, że to Maryjne nieszpory. I choć dobrze znam łacinę, to zupełnie straciło znaczenie wsłuchiwanie się w tekst psalmów, niepotrzebne stało się wyszukiwanie interpretacyjnych, technicznych i formalnych zabiegów i sztuczek. Liczyła się tylko i wyłącznie muzyka…

Nic dziwnego, że pisano o niej obszerne teksty. Najpiękniej o Monteverdim napisała Polka Ewa Obniska, która na zbadanie jego życia i twórczości poświęciła pełne sześć lat, a o „Nieszporach Maryjnych” napisała tak: „Jest to muzyka wizjonerska, jakiej nie napisał żaden kompozytor w tamtych czasach, także Monteverdi nie stworzył potem podobnie wielostronnego, zróżnicowanego, genialnego w swej wynalazczości dźwiękowej dzieła religijnego. Podobnego dzieła – zarazem monumentalnego i autentycznie intymnego, łączącego subtelny liryzm z wystawnym splendorem i okazałością, mistyczną inspirację z gorącą zmysłowością – nie ma zresztą w całym baroku„.

Troszkę poczułem się nieswojo, bo coś leciutko pobudziło drzemiące we mnie poczucie zazdrości. Czy o mnie kiedykolwiek ktoś napisał tak entuzjastyczną opinię? Nie przypominam sobie. Szkoda!

Monteverdi dedykował swoje „Nieszpory” papieżowi Pawłowi V i z nadzieją na uzyskanie posady wyruszył z rękopisem do Rzymu. Pracy w Rzymie nie dostał, ale życie nie znosi próżni i płata różne figle. Zaproponowano mu druk dzieła w Wenecji, wówczas jednym z głównych ośrodków druku muzyki. Claudio ruszył do Wenecji… i pozostał w niej do końca życia, obejmując niezwykle prestiżową posadę kapelmistrza w Bazylice św. Marka. Wystarczyła jedna prezentacja „Nieszporów”…

INSPIRACJA WPISU: