Naprawdę za nim nie przepadam. Wiem, że już tak mówiłem, ale dziś poczułem to ze zdwojoną siłą. Czy on musi być taki zarozumiały, taki zadufany w sobie i tak ostentacyjnie nieuprzejmy? Ja przy nim to nawet w najgorszych swoich dniach jawię się jak wzór cnót wszelakich.

Wystarczyło, że dowiedział się z poprzedniego wpisu, że przymierzam się do „Lohengrina”, a naskoczył na mnie z samego rana jak na wroga:

– Jeśli tak jak prawie wszyscy napiszesz, że „Lohengrin” to opera romantyczna, to więcej się do ciebie nie odezwę – warknął i nie czekając na moją reakcję, zniknął za drzwiami stołówki. Gdyby nie pobliska obecność Liszta, to nikt by mi chyba nie uwierzył w tę obcesowość Wagnera.

Spojrzałem na Liszta zdumiony, zaskoczony i zagniewany, a on, no nie, jeszcze tego brakowało, poklepał mnie protekcjonalnie po ramieniu i powiedział z jakąś taką nonszalancją, która wydała mi się wręcz lekceważącą:

– I czemu sie dziwisz? Zanim zostałem jego teściem, niejeden raz skoczyliśmy sobie do oczu. Trochę mnie później urobiła Cosima, no bo czego ojciec nie zrobi dla ukochanej córki. Spora część wstydu za ośmieszenie von Bülowa, któremu wykradł Cosimę, spadła jednak także na mnie.

– Tym, co ten mój zięć mówi, nie przejmuj się zbytnio. O „Lohengrinie” sam przecież powiedział do mnie, że to jego ostatnia opera romantyczna, choć trzeba wziąć poprawkę, że wtedy gdy to mówił, nie używał jeszcze terminu „dramat muzyczny”. Wymyślił go dopiero pięć lat później po skomponowaniu „Złota Renu”.

– „Lohengrin” to pozornie opowieść o miłości, ale Wagner przemycił w tej historii tak wiele myśli głębszych niż same uczucia, że może właśnie dlatego próbuje zwrócić twoją uwagę na inne aspekty niż tylko damsko-męskie relacje. Uwierz mi, proszę, że wiem, o czym mówię, bo to ja prowadziłem premierę w Weimarze i byłem wtedy w stałym kontakcie z Wagnerem.

– To co, nie było go na premierze? – spytałem zdziwiony.

– Za wsparcie drezdeńskiego powstania w maju 1849 roku został objęty nakazem aresztowania i uciekł do Szwajcarii. Trochę mu w tym dopomogłem, „pożyczając” dla niego paszport profesora Widmanna z Uniwersytetu w Jenie, dzięki czemu przekroczył granicę bawarsko-szwajcarską.

– Zrozpaczony, siedząc w Zurychu, słał do mnie list za listem z instrukcjami dotyczącymi roli Lohengrina, cech Elsy, charakteru Ortrudy i wszechobecnego wpływu niepojawiającego się wprost w operze mitu świętego Graala, a po kilkunastu przedstawieniach użalał się, że jest „jedynym Niemcem, który jeszcze nie słyszał »Lohengrina«”.

– Kiedyś mało mnie zajmowało doszukiwanie się psychologicznych, etycznych lub politycznych podtekstów w „Lohengrinie”. Wyszukiwałem w tej niezwykłej operze będącej trzyipółgodzinną fabularną opowieścią przede wszystkim muzycznych motywów, które od początku do końca przypisane były nie tylko bohaterom, ale także i zdarzeniom, odgrywającym znaczącą rolę w budowie fabuły.

– Rozkoszowałem się tym, jak każda zmiana nastroju Elsy słyszalna była w muzyce, jak każda myśl Lohengrina miała inną muzyczną barwę, jak każda zmiana zachowań bohaterów brzmiała inaczej, choć wciąż z zachowaniem przypisanych im motywów. Trzy i pół godziny muzycznej powieści, może nawet filmu…

– Dziś, po wysłuchaniu kilkunastu wykonań, słyszę dużo więcej, niż słyszałem podczas premiery. Także widzę coraz więcej! Zrozumiałem chyba, co miał na myśli Wagner, pisząc o „Lohengrinie”, że „ten, kto nie rozumie nic poza kategorią »chrześcijańskiego romantyka«, pojmuje tylko przypadkową powierzchnię, a nie istotę tej opery.

– A co ma do tego religia? – spytałem zaciekawiony.

– W operze Wagnera chrześcijaństwo skojarzone z legendą o świętym Graalu toczy zwycięską walkę z pogaństwem. Tajemniczy rycerz wysłany przez Boga, posiadający nadludzką charyzmę i umiejętność walki, przybywa, aby zjednoczyć i wzmocnić lud oraz by bronić niewinnej kobiety przed fałszywym oskarżeniem o morderstwo.

– Elsę poznajemy w chwili, gdy zostaje oskarżona o zabicie swego brata Gottfrieda. Jest X wiek, belgijska Brabancja pod protektoratem niemieckiego króla Heinricha der Voglera, który przybył, by wezwać flamandzkich rycerzy do kampanii, którą ma podjąć przeciwko Węgrom.

– O bratobójstwo posądza Elsę hrabia Friedrich von Telramund, który informuje króla, że to właśnie jemu zmarły książę Brabancji powierzył opiekę nad jego dziećmi i że pewnego dnia, gdy rodzeństwo wyszło na spacer po lesie, chłopiec zniknął i że bez wątpienia to Elsa zamordowała go, by odziedziczyć koronę po ojcu.

– Przytłoczony taką niegodziwością wyrzekł się prawa do jej ręki, ożenił się z Ortrudą Radbod, jedyną żyjącą potomkinią pogańskiego rodu lokalnych książąt, a teraz domaga się dla siebie korony Brabancji jako najbliższy krewny zmarłego księcia i jako mąż Ortrudy, spadkobierczyni dawnych władców tego kraju.

– Zaczyna się opowieść zawarta w muzyce i w tekście opracowanym samodzielnie przez Wagnera. Już wtedy jego marzeniem było to, by widowisko było kompletnym dziełem sztuki: muzyka, śpiew, libretto, scenografia, dekoracje, kostiumy, gra aktorska, zwartość akcji, ciągłość wydarzeń i kompletna, pełnometrażowa fabuła – wszystkie te elementy powinny mieć jednakową wagę w tworzeniu spektaklu.

– Jeśli jeszcze można było przy okazji sprawić komuś radość, to był to dodatkowy bonus – Liszt zadumał się przez chwilę, a mnie zdawało się, że nuci pod nosem chór ślubny, który Wagner zamieścił ze specjalną dedykacją dla swojej wychodzącej za mąż siostrzenicy, a już dziesięć lat później został on wykonany na ślubie angielskiej księżnej Wiktorii z pruskim księciem Fryderykiem Wilhelmem…

Po chwili Liszt odezwał się ponownie, lecz pod wpływem przeżywanego jeszcze wzruszenia mówił głosem tak odmienionym, jakby przemawiał z innej natchnionej rzeczywistości:

– Muzyka Wagnera „ujawnia nam duszę, namiętności, sentymenty, najdrobniejsze emocje jego postaci. Orkiestra staje się u niego echem, delikatną zasłoną, przez którą pozwala nam dostrzec wszystkie drgania ich serc; można powiedzieć, że kołatają one w tym medium, a przez jego dźwięczne i przezroczyste ściany przeżywamy zarówno najbardziej gwałtowne, jak i najlżejsze emocje. Słyszymy tam okrzyki nienawiści, żądzę zemsty, czułość miłości, ekstazę adoracji; najbardziej mistyczne sny są tam nakreślone w mglistej fali dźwięku; najostrzejsze impulsy są tam zabarwione iskrzącymi odcieniami”.

– Chcesz usłyszeć i zobaczyć dramat niewinnej Elsy niesłusznie oskarżonej o bratobójstwo, pogłębiony samym faktem utracenia brata? Jej bezradność w dowodzeniu swej niewinności? Jej ufność w sprawiedliwość „sądu bożego”, któremu została zawierzona jej czystość? Jej wiarę w pojawienie się rycerskiego obrońcy wypatrzonego we śnie? – Liszt pytał jakby w ekstazie…

– Chcesz doświadczyć jej miłosnego zauroczenia na widok lśniącego rycerza nadpływającego w łodzi ciągniętej przez pięknego łabędzia? Jej pewność, że zostanie wybawiona przez wyśnionego zbawcę?

– Chcesz wczuć się w Lohengrina, który będąc rycerzem świętego Graala, wysłanym na ratunek niewinnej Elsie, musi ukryć swą tożsamość przed przyszłą żoną, by nie zostać cofniętym z ziemskich objęć ukochanej? Zrozumieć przesłanki, dla których darowuje życie pokonanemu Telramundowi?

– A może chcesz poczuć hańbę Telramunda, skazanego na banicję? Zrozumieć podłe postępki Ortrudy – jego opętanej przez pogańskie bóstwa żony, która pod pozorem wybłagania litości dla zhańbionego męża wkrada się w łaski naiwnej Elsy, nakłaniając ją do zerwania przysiąg składanych Lohengrinowi, że nigdy nie spyta o jego imię i pochodzenie?

– Chcesz odczuć rozczarowanie Elsy obłudą zdradzieckiej Ortrudy, pomieszane z radością na wieść, że jej brat żyje, choć został zamieniony w łabędzia przez posługującą się czarami pogankę?

– Chcesz uczestniczyć w podejmowaniu dramatycznej decyzji Lohengrina o rozstaniu z pokochaną Elsą, która wymusiła na mężu zdradzenie tożsamości, nie zdając sobie sprawy, że oznacza to jego utratę, co staje się dla niej karą silniejszą niż śmierć?

– Chcesz poczuć rozpacz umierającej Elsy, która nie potrafiła znieść swej nieroztropnej dociekliwości i rozstania z Lohengrinem, pomieszaną z krótkotrwałą radością z odzyskania brata odczarowanego modlitwą z postaci łabędzia, który wezwany przypłynął, by zabrać Lohengrina?

– A może spróbowałbyś zrozumieć zawód Lohengrina, który ufał w to, że Elsa kocha go, kimkolwiek jest, a nie wielbi go i podziwia za to, kim jest?

– Jeśli chcesz doznać tych wszystkich emocji to uważnie, wielokrotnie wysłuchaj „Lohengrina”! – Liszt wciąż był w amoku i jeszcze nie skończył…

– A wtedy, na koniec, spróbuj jeszcze zrozumieć przesłanki, którymi mogła kierować się Elsa. Splot wydarzeń oddawał władzę w jej ojczyźnie osobnikowi, którego tak naprawdę nie znała. Nie wiedziała, jak ma na imię, skąd pochodzi, jakie ma poglądy, jaki pomysł na sprawowanie władzy, jaki sposób na pojednanie pogańskiej i chrześcijańskiej części jej ludu.

– Sprowadzanie jej dylematów do zwykłej kobiecej ciekawości to spore nadużycie. To także jej niepokój przed oddawaniem rządów komuś, kto może okazać się zwykłym szaleńcem i mieć jednoosobową władzę absolutną. Historia pokazała nam, że jeśli oddamy naszą wiarę jednej osobie, staje się to katastrofą” (Carlos Wagner).

Dobrze, że u nas tego nie ma!

Ferenc chyba skończył swój dość długi monolog. Nie czekałem, aż znowu się uruchomi. Chciałem na własnych uszach doświadczyć tego, o czym mówił, bo choć naprawdę nie przepadam za zadufanym w sobie Wagnerem, to jego muzyka jest jednak tak boska, że cierpliwie zniosę te wszystkie jego dąsy i pohukiwania.

I na pewno się nie wystraszę. Niech sobie mówi, co chce. Dla mnie „Lohengrin” to, przy całym swoim bogatym spektrum psychologicznych dylematów, dramaturgii zdarzeń i tragedii losów większości bohaterów, opera na wskroś romantyczna. Może to właśnie ten cudny romantyczny sznyt zdecydował, że dzisiaj Kempe z Bayreuth lub z Wiedeńczykami, a także wielu innych dyrygentów przegrali u mnie z Abbado…

No to jeszcze raz od początku… Jeszcze raz Abbado!

INSPIRACJA WPISU: