Wielokrotnie wyrażałem swój podziw dla Bernsteina. Ta jego niesamowita łatwość jednoczesnego tworzenia muzyki poważnej brzmiącej lekko i muzyki rozrywkowej o klasycznym kolorycie zachwyca mnie niezmiernie i niezmiennie.

Pierwszym wspaniałym przykładem takiej symbiozy różnych rodzajów muzyki stała się „Serenada”, napisana przez Leonarda z intencją spełnienia dwóch zobowiązań.

Po pierwsze, od dawna nosił się z zamiarem uhonorowania swojego zmarłego trzy lata wcześniej nauczyciela i mentora Koussevitzky’ego, co spełnił dedykacją „ukochanej pamięci Serge’a i Natalie Koussevitzky”.

Po drugie, czyniąc w „Serenadzie” skrzypce instrumentem solowym, zadośćuczynił upartym prośbom Isaaca Sterna o koncert skrzypcowy. Przy okazji nieźle zarobił, pozyskując wcześniej zlecenie z Fundacji Koussevitzky’ego…

Praca nad „Serenadą” zbiegła się w czasie z przygotowaniami do ślubu Bernsteina z aktorką i gwiazdą filmową Felicią Montealegre. Nic dziwnego, że po opublikowaniu przez Bernsteina komentarza do „Serenady”, z którego wynikało, że dzieło powstałe na kanwie „Uczty” Platona jest hymnem ku chwale miłości, powiązano to z faktem planowanych zaślubin…

Tymczasem zaręczyny zostały przez Leonarda zerwane, a uważni krytycy skonstatowali, że Platon w każdym z dialogów greckich bohaterów swego dzieła mówił o miłości homoseksualnej! No i się zaczęło…

Do ślubu doszło pomimo tego, że Felicia poznała prawdę o ukrytych seksualnych upodobaniach swego przyszłego męża, czyniąc go niejako przy okazji biseksualistą, co przez wiele następnych lat okryte było publiczną tajemnicą.

Ten obyczajowy „smaczek” nie zaszkodził, a może nawet i pomógł w promocji „Serenady”. W liście napisanym do poślubionej już Felicji Bernstein nazwał „Serenadę” „zabawną muzyką współczesną”, a po premierze w Wenecji był tak zadowolony, że nie przeszkodziło mu nawet to, że dziennikarz z „Sunday Times” przypisał autorstwo „Serenady” Williamowi Schumanowi…

Sukces „Serenady” zmotywował Bernsteina do tego stopnia, że dosłownie rzucił się w wir pracy. Skomponował nominowaną do Oscara muzykę do filmu „On the Waterfront” (1954), wspaniałego „Candida” (1956) i wielką „West Side Story” (1957). W tym samym okresie intensywnie budował swoją międzynarodową reputację jako dyrygent i pianista, pełniąc funkcję dyrektora muzycznego Berkshire Music Centre (Tanglewood) i ostatecznie stając się pierwszym amerykańskim dyrektorem muzycznym New York Philharmonic. 

Bernstein zauroczony Platonem i jego literackim zapisem siedmiu przemówień na greckim bankiecie nazwał „Ucztę” „miłosnym kawałkiem”, a 8 sierpnia 1954 – dzień po zakończeniu partytury sporządził krótkie notatki, którymi na wieki połączył „Serenadę” z wielogłosowym opisem miłości według starożytnych Greków, w tym Arystofanesa, Agatona i samego Sokratesa.

W innym liście, adresowanym do wspomnianego już kompozytora Williama Schumana Bernstein chwali się „Serenadą”, mówiąc, że na papierze wygląda ona pięknie i że bardzo mu się podoba, dodając zarazem, że jest to utwór w jednakowej mierze klasyczny, co rozrywkowy. Mało kto umiał tak sprytnie łączyć te dwie cechy…

To przeplatanie się powagi i radosnej rozrywki znakomicie odzwierciedlało zresztą charakter Lenny’ego. Zwrócił na to uwagę jeden z biografów Bernsteina Humphrey Burton, który znając Lenny’ego bardzo dobrze przez wiele lat, zasugerował, że „Serenada” „może być również postrzegana jako portret samego Bernsteina: wielki i szlachetny w pierwszej części, dziecinny w drugiej, hałaśliwy i zabawny w trzeciej, w czwartej spokojny i czuły, aż wreszcie jazzowo rozrywkowy w finale”.

Trudno nie wierzyć tym, którzy blisko znali Lenny’ego, jednak ja tutaj w DNM-ie zupełnie nie potrafię zauważyć w nim tej jego radosnej, rozrywkowej strony duszy. Odkąd do nas przybył, wciąż wydaje mi się markotny, smutny i niedostępny. Chciałbym się z nim zaprzyjaźnić, ale na razie nie potrafię wychwycić momentu, w którym jego mina zachęcałaby do nawiązania kontaktu. Może kiedyś…!

INSPIRACJA WPISU: