Nie jest mi łatwo przyznawać się do swoich błędów. Tak było w zasadzie przez całe moje życie i pobyt w DNM-ie niewiele w tym względzie zmienił.

Czasami napiszę jednak w kronice coś, co staje się zaczynem niesnasek, sporów, a nawet kłótni stawiających na szali trwanie wieloletnich męskich przyjaźni.

Parę miesięcy temu wydawało mi się, że ulegając protekcji Bacha na rzecz Telemanna, czynię miły gest wobec Georga Philippa, a tymczasem okazało się, że fakt uwzględnienia go w kronice dopiero po wstawiennictwie Bacha uraził Telemanna bardziej, niżbym go całkowicie pominął…

Chciałem mu to wynagrodzić, ale długo nie potrafiłem znaleźć sposobu, aby szczerze wyrazić swój zachwyt muzyką wyjątkową, wyraźnie wybijającą się spośród setek kompozycji o podobnej jakości.

Słuchałem dość dużo muzyki Georga Philippa i wreszcie uznałem, że idealnymi utworami na przeprosiny będą kwartety napisane przez Telemanna specjalnie na wyjazd do Paryża.

To była jego jedyna podróż do nieniemieckojęzycznego kraju i GP przygotował się do niej perfekcyjnie. W przeciwieństwie do większości barokowych muzyków wpatrzonych we włoskie ideały Telemann od młodości zafascynowany był Francją i jej muzyką.

Zauważał i doceniał również rozwój paryskich wydawnictw muzycznych, które coraz częściej wydawały pirackie wersje jego kompozycji, powodując wyraźne straty finansowe u pilnie potrzebującego w tym czasie pieniędzy Telemanna.

GP nigdy nie był biedny. Jego zaradność w znajdywaniu etatów i sporadycznych zamówień na różnych niemieckich dworach budziła zazdrość wielu jemu współczesnych. Pomimo tego rok przed wyjazdem do Paryża Telemann stanął na skraju bankructwa…

W 1736 roku otrzymał do zapłaty rachunki opiewające na ponad 5 000 talarów, które w hazardowych spelunkach przegrała jego druga żona Maria Katharina.

Sprawa stała się na tyle głośna, że ratujący swego uwielbianego dyrektora muzycznego mieszkańcy Frankfurtu urządzili publiczną zbiórkę na spłatę długów, ale zebrane 600 talarów i 3 000 oszczędności Telemanna nie rozwiązały całości problemu.

Ratunkiem mógł być zarobkowy wyjazd do Paryża.

Telemann oddalił młodszą o 17 lat żonę, publicznie powiadamiając mieszkańców Frankfurtu o „ukróceniu marnotrawstwa”, podobnie jak kilkanaście lat wcześniej przyznał się w Hamburgu do wiedzy o jej cudzołóstwie, pisząc komiczną operę o młodej pokojówce, która poślubia swojego starego pracodawcę, dominuje go i jawnie zdradza, wystawiając publicznie znieważanego męża na pośmiewisko i pogardę.

Telemann musiał mimo wszystko mocno kochać swoją żonę, bo całą ósemkę urodzonych przez nią dzieci uznał za swoje, nigdy nie dziwiąc się zbytnio, że żaden z siedmiu synów nie odziedziczył po nim muzycznego talentu…

Wyjazd do Paryża jawił się jak uwolnienie od długów, prześmiewczych plotek i przede wszystkim od niewiernej i rozrzutnej żony coraz częściej widywanej w ramionach innych mężczyzn i w szponach hazardu.

Pobyt w Paryżu okazał się wielkim sukcesem. Dwanaście wspaniałych kwartetów z wiodącą rolą fletu przyczyniło się do uzyskania przez Telemanna królewskiego przywileju wyłącznych praw wydawania swych utworów we Francji na okres 20 lat.

Po ośmiu miesiącach Telemann wrócił do Frankfurtu znów bogaty, ale i odmieniony. Był samotny i czegoś lub kogoś mu brakowało, bo zaledwie dwa lata później sprzedał wszystkie swoje utwory, zakończył komponowanie i zajął się ogrodnictwem…

Nie wiadomo jakby potoczyły się jego losy gdyby nie hazardowe upodobania jego niewiernej żony. Pewnie nigdy nie powstałyby jego cudne paryskie kwartety, ale z drugiej strony szkoda jednak, że całkiem zaprzestał później tworzyć…

Po raz pierwszy od dawna przestałem żałować, że nigdy się nie ożeniłem… Uff…

INSPIRACJA WPISU: