Wszystko wskazuje na to, że Kilar zadomowił się u nas już na dobre. Gromki śmiech dochodzący z okolic stolika, przy którym chyba na stałe zajął miejsce Lutosławskiego, był najlepszym dowodem, że Wojciech odnalazł swoje właściwe miejsce.

– Jeszcze parę dni temu nie byłeś taki roześmiany – zaczepiłem Kilara dość zjadliwym tonem, może ze złości, że to nie mnie siostry Boulanger zaprosiły do swego stolika.

– Grażynka próbuje nauczyć Nadię i Lili słowa „przeintelektualizowany” i wszyscy mamy z tego niezły ubaw – odrzekł Wojciech i, co nie do wiary, podniósł się z krzesła, zapraszając mnie, bym usiadł.

– Może i ty, mistrzu spróbujesz? Prze-in-te-lek-tu-a-li-zo-wa-ny – śmiało, to łatwe! – Kilar wyraźnie mnie podpuszczał. Miałem rację: zadomowił się!

– A nie prościej by było: zbyt wydumane – próbowałem się bronić, co szybko wyczuła Bacewicz, przychodząc mi z odsieczą:

– Nie męcz mistrza, Wojciechu, bo inaczej zmusimy cię do powiedzenia jak brzmi po niemiecku: zabójca hotentockiej matki głupka i jąkały umieszczony w kufrze z plecionki przeznaczonym do przechowywania schwytanych kangurów.

Wojciech chciał coś powiedzieć, lecz w tym momencie zbliżył się do nas Lutosławski, przywitał się ze mną i powiedział:

– Mam nadzieję, że jesteś tu z nami głównie dlatego, że podobnie jak my wszyscy tutaj przy naszym stoliku uważasz, że Grażyna to „jedna z największych kompozytorek wszech czasów”?

Bacewicz spłonęła rumieńcem, ale nie straciła rezonu:

– Przestań, Witku. Lepiej wróćmy do naszej wczorajszej rozmowy. Posłuchaliście tej młodziutkiej Klaudii? Co o niej sądzicie?

Lutosławski spoważniał, zwrócił wzrok ku Grażynie i powiedział:

– Wiesz, jak bardzo cenię sobie twoją drugą sonatę na fortepian. Moją wspaniałą ocenę spotęgował jeszcze Krystian Zimerman, dodając swoją grą jakąś magię wyobraźni i niewiarygodne brzmienie fortepianu, zwłaszcza w „Toccacie”.

Wszyscy przy stoliku kiwali głową z pełną akceptacją, a Witek, traktując to jako rzecz oczywistą, mówił dalej:

– I nagle zjawia się ta młodziutka Klaudia. Nazwała swoją premierową płytę „Time” i bardzo jestem ciekaw, co miała na myśli. Czy upływ czasu zmieniający naszą percepcję? Czy to, że nadszedł czas, by młodzi wywarli piętno na nowym postrzegania piękna? Czy może to, że czas zdejmuje z muzyki dawne uwarunkowania?

– Dobrze mówisz – odezwała się Grażyna – bardzo jestem ciekawa, czy ci młodzi mają świadomość tego, że umieszczenie w toccacie sonaty tematu oberka nie do końca było moim wyborem, lecz koniecznością wynikłą z życia w konkretnym miejscu i czasie?

– W Polsce pod dyktatem Sowietów, zwłaszcza do czasu śmierci Stalina, obowiązywał „socrealizm”, również w kulturze, która miała być zrozumiała dla mas, co częstokroć wymuszało na nas kompozytorach umieszczanie motywów wziętych wprost z muzyki ludowej.

– Takie podejście zostało wręcz sformalizowane przez ówczesne władze Związku Kompozytorów Polskich w sposób jednoznaczny: „Kompozytor nie jest oderwaną indywidualnością, lecz tym, który sprawia, że za pośrednictwem artystycznego wyrazu muzycznego dzieło zawiera treść emocjonalną zdolną poruszyć możliwie najszersze masy odbiorców. Kosmopolityczny język, jako obojętny wobec przejawów stylu narodowego zostaje odrzucony. Kompozytor ma tworzyć muzykę polską…”.

– Napisano również i egzekwowano w praktyce poprzez system nagród i kar, że twórczość powinna być „czymś, co w przeznaczeniu swym i użytych środkach […] manifestuje na arenie światowej naszą żywotność i geniusz narodowy”.

– Każda kreatywność w muzyce, która wychylała się ponad nierozumianą przez masy przeciętność, każde indywidualne pomysły, które mogłyby sugerować, że gdzieś na świecie bez Stalina ludzie mogą myśleć i tworzyć pełniej i swobodniej, stanowiły dla władz zagrożenie uwolnienia „zniewolonego umysłu” komunistycznego społeczeństwa.

Słuchałem Bacewicz z niedowierzaniem, a ona, po dłuższej chwili wahania, dopowiedziała z zadumą trzepoczącą w kolejnych wypowiadanych słowach:

– Ta młodziutka Klaudia Kudelko gra moją sonatę, jakby zdjęła z niej brzemię ciążącego na tej muzyce czasu. Słuchając jej wykonania, zwłaszcza pięknego „Largo”, wydaje mi się, że Krystian, przy całym pięknie swej niezwykłej gry jest… – znów się zawahała.

– …przeintelektualizowany – dopowiedział Kilar, a wszyscy jak na komendę buchnęli oswobadzającym z napięcia śmiechem. Nawet ja ze dwa razy zrobiłem ha-ha.

Wojciech postanowił iść za ciosem:

– Aha, i jeszcze jedno. Czytałem w młodości „Pegaza dęba” Juliana Tuwima i z tej jego monografii absurdu wiem, że zabójca, o którego pytała Grażyna to Hottentottenstottertrottelmutterbeutelrattenlattengitterkofferattentäter – Kilar triumfował, a damy patrzyły na niego z podziwem. Ja też!

INSPIRACJA WPISU: