Zgodnie z zapowiedzią odwiedziłem Bacha z pieśniami Griseya, ale biorąc pod uwagę publiczny charakter kroniki, nie powtórzę tutaj wszystkich nieparlamentarnych słów wypowiedzianych przez mojego mistrza. Potrząsał głową i kulił się w sobie, jakby próbował uciec od niechcianych dźwięków i choć ani na chwilę nie zaprzestał słuchania, to zaraz po zakończeniu muzyki stwierdził, że koniecznie i to natychmiast potrzebuje jakiejś odtrutki, która pozwoli mu bezpiecznie powrócić do swojej epoki.

Myślałem, że wybierze coś własnego, ale ku mojemu zdumieniu zaproponował operę Rameau „Kastor i Polluks”, a mi przez chwilę przeleciała po głowie myśl, że być może nie chciał rywalizować ze współczesnymi eksperymentami i bezpiecznie przeznaczył do tej roli dość przewidywalną muzykę nieobrażającego się Jeana-Philippe’a.

Miałem dzięki temu kolejną okazję, by potwierdzić sam sobie, że Rameau potrafi być i piękny, i męczący, i nudny. Zwłaszcza po Griseyu…

Niby słuchaliśmy muzyki o bliźniakach, którzy zakochali się w tej samej dziewczynie, niby jak zawsze, gdy słuchaliśmy tej historii, myśleliśmy o tym, jak sami byśmy się zachowali na ich miejscu, ale tak naprawdę i Bach i ja co rusz wracaliśmy myślami do Griseya.

– Nie chciałbym być na miejscu członków komisji weryfikacyjnej, którzy musieli zadecydować o przyjęciu Griseya do Domu Nieśmiertelnego Muzyka – odezwał się Bach, ściszając równocześnie kolejną nieporuszającą trzewi arię Jeana-Philippe’a.

– Ani ja i szczerze powiem, że cieszę się z tego, że za trzy miesiące kończy się moja kadencja w tej komisji, bo podejrzewam, że podobnych dylematów jak mieli oni będzie w następnych latach coraz więcej.

– Czyżbyś szedł na DNM-ową emeryturę? – Johann Sebastian wymachiwał ręką w rytm muzyki Rameau, ale nic nie wskazywało, by zamierzał poświęcić jej całą swoją uwagę.

– Można tak powiedzieć – odparłem z wyraźnym zadowoleniem w głosie, a delektując się samą myślą o, jak to nazwał Bach, emeryturze, rozsiadłem się w fotelu jak w leżaku na plaży.

– Mam nadzieję, że będę mógł więcej czasu poświęcić na pisanie kroniki – rozmarzyłem się, przeciągając się w fotelu tak intensywnie, że o mało co nie spadłem.

Liryczna tragedia Rameau snuła się gdzieś w tle, a my obaj myślami byliśmy na tyle daleko w czasie – ja w przyszłym, Bach w przeszłym, że nawet nie zauważyliśmy momentu, w którym opera się zakończyła. Pięknie i beznamiętnie…

– Kastor przeżył? – spytał Bach.

Może nawet i nie żartował, ale ja nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem:

– Owszem, jako gwiazda. Przez pół roku widzimy ją na niebie.

– A Polluks? – dopytywał zamyślony Bach.

– Uhm, wyrzekł się swojej nieśmiertelności, aby przywrócić Kastora do życia i pozwolić mu spędzić choć jeden dzień i jedną noc z Telaire, którą też przecież kochał, choć jak się okazało bez wzajemności.

– A czemu tylko Polluks był nieśmiertelny? – Johann Sebastian nie poprzestawał.

– To wszystko przez królową Ledę. Podobno jednej nocy oddała się Zeusowi pod postacią łabędzia, a nieco później swojemu mężowi – królowi Sparty Tyndareosowi. Urodziła czworaczki, z których Polluksa i słynną Helenę Trojańską przypisano boskiemu Zeusowi, a Kastora i Klitajmestrę ludzkiemu mężowi.

– Trochę to dziwne – Bach wciąż był mocno zadumany.

– Zeus też chyba tak myślał, bo obu braci uratował, znajdując im miejsce na nieboskłonie w gwiazdozbiorze nazwanym na ich cześć Bliźniętami. Podobno pół roku spędzają w Hadesie, a drugie pół na Olimpie oświetlanym przez ich gwiazdy.

– Wiesz co Ludwiku, może posłuchajmy jeszcze raz. To ciekawa historia, ale zbyt byłem zamyślony, aby zauważyć dramat każdej z ról. Mówisz, że obaj bracia kochali jedną?

– Tak było, ale żeby było jeszcze dramatyczniej, to Telaire miała też siostrę, która kochała Polluksa i razem z nim poszła do podziemi, próbując go powstrzymać przed zajęciem w Hadesie miejsca brata. Nadaremnie…

– Ta Febe, widząc zmierzającego do swej siostry Kastora, jest przekonana, że Polluks pozostał w zaświatach w zastępstwie swego brata i z rozpaczy popełnia samobójstwo, chcąc dołączyć do Polluksa. Nadaremnie…

– Co ta miłość robi z ludźmi? – westchnął Bach.

– I z bogami też – dodałem po cichutku.

INSPIRACJA WPISU: