Ku mojemu szczeremu zdumieniu „Mity” Szymanowskiego okazały się atrakcją ostatnich dni w DNM-ie. Co prawda oberwało mi się od niektórych kolegów, że zasłuchany od dziesięcioleci w Zimermana nie odważyłem się na ustawienie w pierwszej linii wykonawców małżeństwa Kirgizki Aleny Baevej i Ukraińca Vadyma Kholodenki, grających jakby byli jedną duszą i jednym ciałem, ale wątpię, czy oni wiedzą, że zanim ostatecznie zdecydowałem się na bardziej zniuansowane wykonanie Krystiana i Kai to obie pary wymieniałem na prowadzeniu kilkanaście razy…

Z tego sporu o prymat, mimochodem rozszerzającego kręgi rozgłosu, najbardziej cieszył się sam Szymanowski, a gdy późnym wieczorem powiedziałem mu, że pewnie się jeszcze niejeden raz spotkamy, to zobaczyłem przed sobą postać wyglądającą na bezbrzeżnie szczęśliwą. Pamiętałem wprawdzie, że mówi się o Karolu, że jego umiejętności manipulowania innymi są wręcz mityczne, ale niech tam…

Myśląc o „Mitach”, dotarło do mnie, że każdy „byt” „patronujący” lękowi lub pragnieniu czy też przekonaniu graniczącemu z wiarą, otrzymuje w mitologii Greków albo Rzymian nie tylko imię, ale także, co szalenie ważne, wyobrażenie wyglądu. To mitologie całkowicie spersonifikowane!

Oczywiście, im wyższy poziom cywilizacji posługującej się mitami i dłuższy czas jej trwania, tym personifikacja bogatsza jest w szczegóły. Nie słyszałem o odpowiednikach Olimpu czy Hadesu na przykład u Romów, którzy od wieków stanowiąc cywilizacyjną enklawę, przecież aż proszą się o „mitologiczną odrębność”. Na pewno jednak brak tradycji spisywanej i zbyt krótki czas trwania społecznej odmienności nie sprzyjają powstawaniu mitów.

A może to tylko moja niewiedza? Z kim by tu porozmawiać, żeby zmądrzeć choć trochę…?

Spośród tych, którzy komponowali muzykę zainspirowaną kulturą Romów, kojarzyłem Bizeta, Brahmsa, Johanna Straussa, Sarasate’a, Ravela, Liszta, Dvořáka, Kreislera no i Manuela de Fallę, który z racji miejsca swych urodzin wydał mi się najbardziej oczywistym wyborem.

Być może nie powie mi zbyt wiele o romskich mitach, jeśli takie w ogóle są, ale dzięki wiedzy zdobytej przy okazji komponowania „Czarodziejskiej miłości” powinien wiele wiedzieć o cygańskich przesądach, zaklęciach, rytuałach i o kodeksie zachowań obowiązującym wśród Romów.

Jednym z najsilniejszych romskich lęków jest obawa przed wpływem na życie doczesne bezcielesnych duchów, pozostających wśród żywych nawet po śmierci. Taki duch ma moce, by pozbawić czystości zarówno duszę, jak i ciało, a zapobiec temu mogą modlitwy i czary, a gdyby to nie wystarczyło, przydadzą się wtedy magiczne rytuały oczyszczenia jak palenie kadzideł i rytualne tańce ognia…

To właśnie walka z nawiedzonym duchem jest treścią baletu „El amor brujo”. Trudno tę treść przedstawić precyzyjnie, bo zmieniała się ona dość istotnie w kolejnych wersjach przygotowanych przez Fallę, a i spektakularny film fabularny Carlosa Saury wniósł do tej treści całkiem nowe elementy mocno pobudzające wyobraźnię.

Zgodnie z romską tradycją decyzją swoich rodziców dwoje dzieci José i Candelas mają się pobrać, gdy dorosną. Rodzice rodzicami, a życie życiem. José bardziej niż Candelas woli Lucię, którą rodzice przeznaczyli dla Carmelo, który z kolei wolałby Candelas.

Specyficznie rozumiany kodeks moralny i równie specyficznie rozumiana dbałość o zachowanie czystości nakazują Carmelo zabicie José w czasie jego uczty weselnej, choć nie do końca wiemy, czy przyczyną zbrodni była miłość do Candelas, czy raczej zazdrość lub zemsta za pozbawienie Lucii czystości przez José.

Candelas mile połaskotana tym, że ktoś dla niej gotowy był zabić, czeka na wyjście Carmelo z więzienia, a gdy wreszcie to się staje, gotowa jest oddać się w jego oczyszczone karą ramiona. Niestety, każdej próbie zbliżenia z nowym ukochanym przeszkadza pojawiająca się upiorna zjawa zamordowanego byłego męża i z rozkoszy nici…

Na nic czary i zaklęcia, na nic pomoc wiedźmy zamieszkującej pobliską jaskinię. Zjawa zjawia się nawet przy próbie pocałunku…

Carmelo wpada na pomysł, aby skłonić byłą kochankę José do przybycia na miejsce schadzki. Lucia będąc przekonaną, że walczy o względy Carmelo, tańczy przy ognisku na tyle zmysłowo, że zachwyca swym powabem pojawioną zjawę José, który… ponownie zdradza swą byłą żonę i odchodzi, a raczej odpływa wraz z Lucią, choć niektórzy twierdzą, że spłonął w ogniu, za bardzo zbliżając się do tancerki kuszącej go przy ognisku.

Uwolniona od zmory byłego męża Candelas może wreszcie wpaść w ramiona ukochanego, a fakt jej oczyszczenia z nawiedzenia symbolizują świt i odległy dźwięk kościelnych dzwonów.

Troszkę popuściłem wodze swojej fantazji, ale to tylko z powodu odczuwanego rozbawienia. Z libretta „Czarodziejskiej miłości” dotarło do mnie, że niektóre kobiety zdolne są odbić innej mężczyznę nawet wtedy, jeśli on jest już tylko duchem, wspomnieniem…, a większość mężczyzn, nawet już jako tylko duchy, nie jest w stanie nie ulec powabowi pięknych dla siebie kobiet… Czasami nawet nie tylko na chwilę…

INSPIRACJA WPISU: