Zgodnie z zapowiedzią sprzed kilku tygodni Alban Berg ustalił mi po raz pierwszy tygodniowy dyżur społeczny. Na szczęście przydzielił mnie nie do stołówki, ale do DNM-owej biblioteki. Niedługo mam tam zmienić Charlesa Ivesa.

Spodziewałem się spokoju, dużej ilości wolnego czasu, który będę mógł poświęcić na czytanie biografii współlokatorów Domu Nieśmiertelnego Muzyka, na przeglądanie partytur ich dzieł, może nawet od czasu do czasu na drzemkę…

Na miejscu okazało się jednak, że pochłonięty prowadzeniem kroniki, przeoczyłem ważne cywilizacyjne zmiany, jakie zaszły w ostatnim czasie w DNM-ie.

Po uruchomieniu światłowodowego Nekronetu i podpisaniu umowy o współpracy z jakąś firmą kurierską „najwyższych lotów” uruchomiono w ostatnich tygodniach w siedzibie biblioteki wypożyczalnię płyt, a plotki głoszą, że niedługo może u nas powstać także wypożyczalnia sprzętu do odsłuchu. Ciekawe, kto to finansuje? Czyżby jakieś ziemskie dotacje i darowizny?

Jakby nie było, zastałem w bibliotece tłumy.

Ives, z własnej inicjatywy pozostał mi do pomocy i cierpliwie wyjaśniał zasady funkcjonowania wypożyczalni. Na przykładzie jednej ze swoich sonat pokazał mi, jak znaleźć kartotekę, jak sortowane są biblioteczne fiszki, jak wyszukać konkretne płyty i gdzie złożone są kopie partytur.

Pewnie przez przypadek, choć ja coraz mniej w przypadki wierzę, otworzył nuty na stronie, na której natychmiast zauważyłem motyw losu z mojej „Piątej”. Obrócił kilka kartek i znów to samo, i jeszcze raz, i jeszcze…

Z niecierpliwością czekałem, aż pod wieczór sala biblioteki opustoszała. Wyszedł nawet Ives, ale przeglądana przez nas wcześniej partytura pozostała otwarta na wierzchu. Sprytnie!

Co ciekawe, zauważyłem podczas dzisiejszego dyżuru dużą zmianę w odnoszeniu się przychodzących do biblioteki w stosunku do Ivesa. Mnie omijali jakby ze zdziwienia i ze strachu, ale życzliwość okazywana Charlesowi mocno mnie zaskoczyła. Tego wcześniej naprawdę nie było. A może to tylko ja tego nie zauważałem?

Jak sam mówił o sobie, za życia jego muzykę lubiła tylko żona Harmony i stary przyjaciel rodziny pastor Ralph Griggs. Większość kompozycji pozostała w rękopisach, a on sam, żeby usłyszeć brzmienie swoich symfonii, musiał prosić zaprzyjaźnione orkiestry szkolne lub teatralne o chociażby jedną odegraną próbę.

A teraz, całkiem niespodziewanie, słyszę głosy poważnych muzyków, stawiających Ivesa w jednym gronie gigantów muzyki XX wieku w równym szeregu ze Strawińskim, Bartókiem i Schoenbergiem. Dla mnie to naprawdę szok!

Nawet Bernstein, który postponował wcześniej Ivesa, próbując chyba wręcz ośmieszyć swojego największego amerykańskiego konkurenta, dzisiaj podszedł do nas, przywitał się z nami bardzo serdecznie i powiedział coś, co mocno mnie zdumiało i zaskoczyło:

– No, no, widzę, że „najeźdźcy nieznanego” połączyli siły…

Usłyszane zdanie długo nie dawało mi spokoju. Po zakończeniu dyżuru wziąłem do siebie partyturę zostawioną przez Ivesa i kilkudziesięciostronicową broszurkę o sonacie Concord leżącą tuż obok.

Wyczytałem w niej, że nazwa sonaty Ivesa związana jest z miastem jego urodzin w amerykańskim stanie Massachusetts, a poszczególne części upamiętnić mają czwórkę wybitnych dziewiętnastowiecznych mieszkańców miasta Concord: filozofa Ralpha Waldo Emersona, pisarza Nathaniela Hawthorne’a, pisarki Louisy May Alcott i Henry’ego Davida Thoreau — również pisarza i filozofa.

Broszura tłumacząca przesłanki powstania sonaty napisana została przez Ivesa z lęku, że nikt nie zrozumie jego niezwykle innowacyjnej muzyki bez zapoznania się z poglądami, twórczością i losami czworga jej bohaterów.

To właśnie Emerson nazwany został przez Ivesa „najeźdźcą nieznanego” i przyrównany do mojej muzyki, do mnie u schyłku mych lat. Ładne porównanie, tylko czy aby na pewno prawdziwe…

Rzadko mi się zdarza, że najpierw czytam o jakiejś muzyce, a dopiero później zaczynam jej słuchać. Muszę jednak przyznać, że lektura broszurki Ivesa tylko zaostrzyła mój apetyt.

Przypomniałem sobie „The Unanswered Question” Ivesa i te pytania, na które tak trudno było udzielić odpowiedzi, odnalazłem również wykrzyczane przez Emersona i na nic zdały się próby ripost udzielanych żartobliwie przez Hawthorne’a, w religijnej otoczce przez Alcott lub w aurze mistycyzmu przez Thoreau…

Odpowiedzi brak. Sonata pozostaje jednak otwarta, nieukończona i decyzją Ivesa taka właśnie ma być. Co więcej, Charles pozostawił dla niej pełną swobodę interpretacyjną, zamieszczając w partyturze więcej filozoficznych wynurzeń niż wykonawczych wskazówek i pozwalając pierwszemu wykonawcy Johnowi Kirkpatrickowi na „robienie wszystkiego, co wydaje się naturalne lub najlepsze, choć niekoniecznie za każdym razem w ten sam sposób”.

Każdy sam musi tu usłyszeć własny „motyw losu”, każdy sam musi szukać swoich odpowiedzi!

Idę więc słuchać…, idę szukać…

INSPIRACJA WPISU: