Tak jak się spodziewałem, nie uszło uwadze uważnych czytelników kroniki pominięcie dwóch sztandarowych utworów modernizmu: „5 utworów orkiestrowych op.16” Schoenberga i „6 utworów orkiestrowych op.6” Weberna.

Sądziłem, że stanę się obiektem pretensji przynajmniej ze strony samych zainteresowanych, a tymczasem czekała mnie spora niespodzianka. Schoenberg przyszedł do mnie na rozmowę sam, bez swojej świty i wyraźnie w ugodowym nastroju.

– Dotarło do mnie, ile trudu włożyli moi następcy, aby wyzwolić się z narzuconych przeze mnie kanonów. Dotarło do mnie również i to, że większość kompozytorów, którzy zjawili się po mnie, uczyło się w konserwatoriach podstaw muzyki, poczynając od chorałów gregoriańskich, a kończąc na Strawińskim, ale moje tezy od pewnego czasu traktowano jak wybryk muzycznej natury, wyzwalający coraz silniejszy bunt.

– Kto buntował się najmocniej?

– Naprawdę wielu i to po obu stronach oceanu. Rozmawiałem ostatnio z Boulezem, a on powiedział mi coś, co do dzisiaj brzmi mi w myślach. Powiedział, że za chwilę pojawią się w DNM-ie ci, którzy mieli za złe takim jak my porzucenie tonalności, pulsacji, integralności struktury, poszukiwania melodii…

– Przywołał przykład Amerykanina Johna Adamsa, który głośno buntował się przeciw całemu naszemu skąpemu, teoretycznemu, 12-tonowemu stylowi komponowania. Tak właśnie o nas mówił…

– Adams zarzucał mi, że spowodowałem blokadę w całym pokoleniu muzyków, którzy, aby być „na czasie”, musieli tworzyć podobnie jak ja. Dostało się nie tylko nam, ale również jego rodakom, jak Elliott Carter, John Cage, a nawet Aaron Copland…

– Adams to naprawdę ciekawy osobnik. Mógł iść popularną wtedy drogą minimalistów i nie byłby w tym stylu gorszy od Steve’a Reicha, Terry’ego Rileya czy Philipa Glassa, ale również ten sposób kompozycji uznał za zbyt mały krok w powrotnej drodze do świata tonalności i piękna rozumianego po staremu.

– Skąd w nim taka pewność siebie?

– Studiował w Harvardzie i utkwiło mu w pamięci, że jeden z jego nauczycieli Leon Kirchner wtłaczał wszystkim uczniom do głów, że niezależnie od tego, co zrobią, to i tak nigdy nie będą tak dobrzy, jak był Schubert…

– To Schubert, a nie ja czy Webern, stał się dla tych studentów Harvardu wyidealizowanym wzorem do naśladowania. Trzeba go było tylko całkowicie unowocześnić i Adamsowi udało się to na swój własny, cudny sposób.

– Nie było to jednak wcale takie proste. Punktem zwrotnym stał się utwór „Shaker Loops”. Adams napisał dla kwartetu Kronos utwór oparty o wzór falującej wody i nazwał go „Wavemaker”. Jak sam się przyznał, popełnił w nim tyle błędów, że skończyło się na jednym wykonaniu, które było całkowitą klapą.

– Zwiększył jednak obsadę do septetu smyczków, dodając basy, a pięć lat później stworzył jeszcze bogatszą wersję na orkiestrę smyczkową. Co ważniejsze do samej cykliczności powtarzających się zapętlonych fal dodał emocje, po które sięgnął do wspomnień ekstatycznych tańców religijnej grupki pamiętanej z młodości.

– Ulepszony utwór z nową nazwą stał się manifestem zmodyfikowanego, wzbogaconego minimalizmu połączonego z neoromantyczną mocą. To było naprawdę imponujące! Nieskrępowana wirtuozeria, energetyczność muzyki, rozmach, zmienność temp, harmoniczne przypływy i odpływy i ta… Schubertowa czystość muzyki. Piękna muzyczna architektura!

– Z tego, co mówisz, wynika, że naprawdę warto na niego tutaj poczekać… No cóż, mamy czas…

INSPIRACJA WPISU: