Całkowicie zapomniałem o zapowiedzianej przez Bacha wizycie z „Historią Bożego Narodzenia” Heinricha Schütza i na dzisiejszy wieczór przygotowałem sobie do słuchania kilka wykonań „Siedmiu ostatnich słów” Josepha Haydna. Kiedy tuż po powrocie z wieczornego spaceru rozsiadłem się wygodnie w swoim fotelu, dość energiczne pukanie do drzwi raczej mnie zirytowało, niż zaciekawiło.

Gdy jednak zobaczyłem Bacha stojącego w drzwiach z trzymanymi w dłoniach kilkoma płytami Schütza uśmiechnąłem się, doceniając siłę przewrotności przypadków.

– Planowałem dzisiaj posłuchać muzyki o ukrzyżowaniu Jezusa, a wygląda na to, że raczej skończy się na historii jego narodzin. Dość istotna zmiana nastroju!

– Nie pożałujesz Ludwiku, zapewniam cię, że Schütz obu nam sprawi dzisiaj wiele radości — odparł Johann i bezceremonialnie zasiadł w moim ugrzanym już fotelu.

Chcąc nie chcąc przysiadłem się obok na twardawej kanapie i spojrzałem wyczekująco na Bacha…

– Czy wiesz, że Schütz miał 75 lat, gdy komponował ten utwór i włożył w niego całą swoją wiedzę zdobytą przez życie. Ze wspomnień swoich dwukrotnych pobytów w Wenecji wlał w muzykę tak wiele radości i pogodności, jak nikt dotychczas w niemieckiej muzyce. To prawdziwy muzyczny popis opisywania radosną muzyką radosnych wydarzeń…

– Zaskakujesz mnie Mistrzu, przecież dotychczas Schütz wcale taki radosny nie bywał…

– Skorzystam z okazji, że jesteśmy sami i szczerze cię proszę, daj już spokój z tym mistrzem. Przejdźmy po prostu na ty i tak będzie prościej i bezstresowo dla nas obu. Zgoda?

– Jeśli taka jest twoja wola, to ja nie mam nic przeciwko temu — wstałem z kanapy i wysunąłem dłoń ku Johannowi, a on podnosząc się z fotela, objął mnie i długo przytrzymał.

– No… – w końcu się odezwał, wciąż przytrzymując moją dłoń — tak naprawdę Schütz był tylko pretekstem wizyty, a prawdziwym moim celem była próba zdobycia twojej przyjaźni i częstszych między nami kontaktów. Czuję, że nie będziemy się nudzić…

– Cieszę się — powiedziałem dość niepewnie, ale po chwili przypomniałem sobie, ile razy czułem się samotnie w swoim pustym pokoju i szczerze się do Johanna uśmiechnąłem. Czyżby to był mój pierwszy DNM-owy przyjaciel?

INSPIRACJA WPISU: