Trafiła mi się znakomita okazja, żeby podrwić troszkę z Mozarta. Tak mi się przynajmniej na początku wydawało… Tyle razy byłem obiektem zaczepek ze strony Wolfganga i drobnych kpin kierowanych pod moim adresem, że pałałem żądzą choćby skromnego odwetu.

Gdy przeczytałem w Nekronecie, jak to Wiedeńczycy wyśmiali pierwszy kwartet fortepianowy Mozarta, poczułem, że nadchodzi chwila rewanżu…

W 1795 roku kompozytor i wydawca Franz Anton Hoffmeister poszukiwał nowych kompozycji, które po wydaniu trafiłyby w ręce muzyków — amatorów, których Wiedeń przytulał tysiące. Zamarzyło mu się coś nowego, jakiś nowy gatunek utworów, w których jeden z instrumentów mógłby występować w roli gwiazdy, a same utwory można byłoby nazwać minikoncertami. Po namyśle zamówił u Mozarta kilka kwartetów fortepianowych, w których za gwiazdę służyłyby nowo powstające w wiedeńskich fabrykach fortepiany Steina lub Rosebergera.

Mozart krzywił się trochę na takie zlecenie, ale wyłożona na stół przez Hoffmeistera sowita zaliczka skutecznie przełamała niechęć Wolfganga.

Okazało się jednak, że Mozart nie umie napisać utworów łatwych!!! Trudna partia fortepianu w pierwszym z kwartetów na tyle odstraszyła amatorów, że Hoffmeister w liście z grudnia 1795 roku zażądał od Mozarta utworów łatwiejszych, co spotkało się z ostrą reakcją Wolfganga, który stwierdził, że woli głodować niż pisać muzykę prostą.

Panowie rozstali się w niezgodzie, ale co ważne Hoffmeister nie zażądał zwrotu zaliczki. Parę miesięcy później Mozart jakby dla przekory skomponował drugi kwartet i opublikował go u konkurencji Hoffmeistera — w wydawnictwie Artaria and Co.

Postanowiłem posłuchać obu kwartetów i na własne uszy przekonać się o choć jednej zawodowej klęsce Mozarta. Czekało mnie całkowite zaskoczenie. Piękna kameralna muzyka ocierająca się o rozmach koncertów sprawiła, że słuchałem ich raz za razem, z każdym kolejnym odsłuchem mówiąc sam do siebie z coraz większym przekonaniem: Co za cymbał z tego Hoffmeistera! To, że kwartety te w rękach dyletantów i wykonane bez należytej staranności rzeczywiście są męką trudną do zniesienia, oznacza wyłącznie tyle, że takie wykonania trzeba omijać i już… We właściwych jednak rękach to doprawdy czysta Mozartowa poezja!

No i wyszło na to, że nici z mojego muzycznego odwetu, a już miałem nadzieję, że choć trochę mu podokuczam…

INSPIRACJA WPISU: