Był taki czas i wcale nie trwał on krótko, że każde spotkanie z Händlem wyzwalało we mnie potok myśli, jak potoczyłaby się moja kariera, gdybym tak jak on zdecydował się na wyjazd do Anglii i gdybym nie był tak krnąbrny zwłaszcza wobec możnych. Wieści o moim niewyparzonym języku rozeszły się po wielu europejskich dworach, a i ta chwila słabości, w której nie wytrzymałem i nakrzyczałem podczas swojego koncertu na zdumionego Goethego, nie przysporzyła mi zwolenników wśród potencjalnych pracodawców.

Nie potrafiłem się powstrzymać, gdy zobaczyłem go roniącego łzy podczas mojej gry. Przez całe swoje życie byłem zagorzałym przeciwnikiem wzruszeń okazywanych przez publiczność. Moim mottem było, że „artyści nie płaczą, ale płoną ogniem”. Uwielbiałem Goethego, napisałem nawet „Twory Prometeusza” do jego poematu, więc gdy w 1812 roku śpiewaczka Bettina von Arnim-Brentano zapoznała mnie z nim i spotkaliśmy się w czeskich Cieplicach, naprawdę byłem szczęśliwy.

Dziś pewnie bym już tak nie zareagował, bo niejeden już raz płakałem w samotności i publicznie, ale wtedy widząc go wzruszonego do łez, krzyknąłem: „Tego się po panu nie spodziewałem. Goethemu nie przystoi takie zachowanie. Jeśli pan nie umie mnie ocenić inaczej niż ckliwymi emocjami i postawić na równi z sobą, to kto inny ma się na mnie poznać”. Szkoda opowiadać, jakie się wtedy zrobiło zamieszanie…

Z takim charakterem trudno było mi się ustawić w życiu, chociażby tak, jak zrobił to Händel. On miał zresztą prawdziwą odwagę w podejmowaniu trudnych decyzji.

Pomimo tego, że został zatrudniony przez elektora Hanoweru jako nadworny dyrygent, wystarczyło kilka pochlebnych recenzji z Londynu, a natychmiast wybłagał na pracodawcy zgodę na wyjazd do Anglii na dwór królowej Anny. Obiecał powrót „w rozsądnym czasie”, ale ponieważ nie wrócił, to został zwolniony z posady.

Królowa Anna niedługo potem umarła, a jej następcą został George, ten sam elektor Hanoweru, którego cztery lata wcześniej porzucił Händel. Ot, taki psikus losu…

Nowy król Anglii niewątpliwie zapamiętał niesubordynację swojego nadwornego kompozytora i chętnie by się zemścił. Na szczęście miał dobrych doradców, którzy szepnęli Jerzemu I, że Händel to najczystszy muzyczny skarb.

Co prawda Händel często sam rozgłasza opowiastki o szykanach ze strony nowego króla, ale to raczej tylko tworzenie ładnie brzmiących mitów.

Już sześć dni po wylądowaniu Jerzego I w Anglii odbyło się w Greenwich przedstawienie, podczas którego w obecności króla odegrano „Te Deum” Händla, a parę miesięcy później król wziął udział w spektaklu opery „Rinaldo”. Tak się nie zachowuje władca obrażony i karzący…

W czasach, gdy muzyka była najważniejszym medium uświetniającym uroczystości państwowe i religijne, z wybitnymi mistrzami kompozycji lepiej było żyć w zgodzie i od czasu do czasu sprytnie ich dla swoich celów wykorzystywać.

Gdy do uszu króla dotarły wieści, że jego najstarszy syn i spadkobierca, późniejszy Jerzy II, buduje swoją pozycję w Anglii poprzez wystawne przyjęcia, wycieczki po kraju do poddanych i tworzenie politycznej opozycji wobec dość niepopularnego, niemieckojęzycznego i niecharyzmatycznego ojca reakcja króla musiała być szybka i niezwykle widowiskowa. Tym bardziej że o skłonnym do objęcia sukcesji księciu zrobiło się współczująco głośno po dramatycznej próbie jego zabójstwa w Drury Lane Theatre w 1716 roku.

Trzeba było poddanym spektakularnie przypomnieć, kto rządzi w kraju.

W pogodny wieczór 17 lipca 1717 roku król Jerzy I wsiadł na królewską barkę w Whitehall i wraz z przypływem Tamizy ruszył w górę rzeki w kierunku Chelsea. W wyprawie tej towarzyszyła mu na łodzi śmietanka angielskiej arystokracji: Anna Vaughan, księżna Bolton; Harriet Pelham-Holles, księżna Newcastle-upon-Tyne; Evelyn Pierrepont, 1. książę Kingston-upon-Hull; Sophia von Kielmansegg, hrabina Darlington; Henrietta Godolphin, 2. księżna Marlborough i George Douglas-Hamilton, 1.hrabia Orkney.

Tamiza została pokryta dywanem setek łodzi, łódek i łódeczek wiozących dworzan i dyplomatów, a na brzegach rzeki wzdłuż całej trasy zebrały się tysiące Londyńczyków, aby obejrzeć tę imponującą królewską flotyllę.

Największą łodzią w królewskim kobiercu była jednak barka, na której zmieściło się pięćdziesięciu muzyków, którzy przez całą drogę umilali czas królowi wspaniałą muzyką napisaną przez Händla.

Do dziś Händel nie wie, czy to król tak sobie upodobał kunszt kompozycji i muzyków, że kazał im grać całość skomponowanej muzyki aż trzykrotnie, a po powrocie do Whitehall zabrał wszystkich do pałacu, aby kontynuowali występ do tańców, czy też sprytny władca konsekwentnie dbał o spektakularność pieczołowicie zaplanowanego widowiska. Dość powiedzieć, że ten występ na wodzie przeszedł do historii na wieki, a sama muzyka stała się dowodem asymilacji Händla większym niż przyznane siedem lat później brytyjskie obywatelstwo.

INSPIRACJA WPISU: