Wpadłem we własne sidła i znowu będę musiał przepraszać. Obiecałem Igorowi Strawińskiemu, że zajmę się jego „Ognistym ptakiem”, co tak rozbawiło Schuberta, że długo nie mógł powstrzymać chichotu, przypominającego mi momentami rechot Amadeusza.

Tak dobrze poczułem się ostatnio w towarzystwie Franza, że wspólne słuchanie jego sonat łatwo zamieniło się w długotrwałą ucztę, podczas której obaj nie szczędziliśmy sobie nalewek robionych na bazie ambrozji.

Odprowadzaliśmy się do swoich pokoi przez większość poranka i chyba tak się tym „chodzeniem” zmęczyłem, że przespałem i śniadanie i obiad, a co gorsze zapomniałem o spotkaniu z Igorem.

Umówieni byliśmy zaraz po porannym posiłku, ale ja naprawdę tak bardzo byłem przepojony… sonatami Schuberta, że zwyczajnie i po prostu nie miałem ochoty na gruntowną zmianę muzycznego klimatu.

A może podświadomie uciekałem od osobistego kontaktu z Igorem. Wszystkich zamęcza opowieściami o Diagilewie, o swoim zachwycie nad Mussolinim i o paskudnych Amerykanach, którzy chcieli go zamknąć do więzienia za modernistyczną przeróbkę ich hymnu. Nie lubię tych jego opowieści, które często brzmią jak bajki…

Fascynacja Diagilewem nie powinna mnie jednak dziwić, bo tak naprawdę to właśnie dzięki niemu Igor stał się sławny. Jeszcze przed stworzeniem w Paryżu „Baletów Rosyjskich“ Diagilew założył w Rosji „Świat sztuki“, którego głównymi ideami były dominacja sztuki nad rzeczywistością i głęboki nacjonalizm przejawiany poprzez sztukę. Tych cech Diagilew nie zatracił również w Paryżu, chcąc zszokować zachodni świat bajecznością rosyjskiej sztuki.

Wizytówką paryskiego przedsięwzięcia Diagilewa stać się miał balet łączący w sobie postacie z najbardziej znanych rosyjskich bajek, a centralną postacią spektaklu i przyszłą maskotką „Rosyjskich Baletów“ miał być Ognisty Ptak – symbol łączący w sobie wzniosłe piękno i magię marzeń.

Ognisty Ptak u Diagilewa miał być samicą, choć genialny tancerz Wacław Niżyński zauroczony muzyką Strawińskiego błagał o obsadzenie go w tej roli i deklarował nawet chęć tańczenia na palcach… Co prawda Diagilew nie ustąpił swojemu ówczesnemu partnerowi, ale Strawiński zauważył i zrozumiał, że w następnych baletach główne role mają być męskie.

Gdyby w czasie, gdy Diagilew docierał do Paryża, żył jeszcze Rimski-Korsakow, to nikt inny nie dostałby zlecenia na tak charakterystyczny dla rosyjskiego folkloru balet. Szczęśliwie dla Strawińskiego jego nauczyciel zmarł w czerwcu 1908 roku, a próby zainteresowania innych kompozytorów (Ladow, Czeriepnin, Głazunow) kontynuowaniem wzorców Rimskiego-Korsakowa z różnych powodów zakończyły się porażką.

Również Strawiński nie wyobrażał sobie, że miałby stworzyć tylko imitację muzyki swego nauczyciela, ale pewność siebie i duża doza arogancji przeplecionej z zadufaniem, sprytnie połaskotane przez Diagilewa wstawką o muzyce na rosyjski eksport do Paryża, zrobiły swoje.

– Zapomniałeś o mnie? – usłyszałem zza pleców.

– Debussy zatrzymał mnie po drodze do ciebie – skłamałem, a słysząc tłumiony śmiech, odwróciłem się, stając twarzą w twarz z Igorem i… stojącym u jego boku Claudem…

– Ups!

Strawiński machnął ręką, dając do zrozumienia, że się nie gniewa, a po chwili powiedział:

– Wspominamy z Claudem premierę „Ognistego Ptaka” w Paryżu. Siedziałem w loży Diagilewa i obserwowałem widownię. Dostrzegłem Prousta, Paula Claudela, Jeana Giraudoux, Ravela i Sarę Bernhardt siedzącą na wózku inwalidzkim. Byłem w siódmym niebie.

– Do czasu – wtrącił się Debussy

Igor spochmurniał i krzywo patrząc na Francuza, burknął:

– Mógłbyś mi darować…

– Przecież potrafiłeś się z tego śmiać. Coś się zmieniło?

– To w takim razie sam opowiem. Diagilew wymarzył sobie, że na scenie pojawią się prawdziwe konie, które będą maszerować w rytm muzyki. Tak też się stało, ale jeden z koni nie miał wyczucia rytmu ani tym bardziej taktu i obficie załatwił się na scenie przed oczyma i nosami całej publiczności. Myślałem, że spłonę ze wstydu…

– Wybrnąłeś z tego dość dowcipnie…

– Powiedziałem, że ten koń to lepszy krytyk muzyczny niż tancerz i że zostawił swoją wizytówkę… – Igor parsknął śmiechem, a ja mimowolnie przypomniałem sobie czytaną przedwczoraj recenzję gry Zimermana…

INSPIRACJA WPISU: