Okazuje się, że nie potrafię w pełni dochować obiektywizmu przy prowadzeniu kroniki. Zupełnie niespodziewanie wychodzą na wierzch jakieś moje ukryte dotychczas anse i uprzedzenia. One pewnie były we mnie również i wcześniej, ale teraz mam przynajmniej gdzie je uzewnętrzniać.

Taki na przykład Mendelssohn… czemu on mnie aż tak wkurza?

Coś było chyba z nim nie tak, bo wszędzie słyszał złą muzykę…

Wystarczyło, że Schumann nazwał go „Mozartem XIX wieku” i z miłego młodzieńca często wypełzał zadufany w sobie smarkacz. Wyobraził sobie, że jest spadkobiercą wszystkich największych kompozytorów, nawet mnie… oczywiście przy całej mojej niezadufanej skromności.

Za zupełnie naturalne przyjął to, że Philharmonic Society of London właśnie jemu zleciło napisanie symfonii. Ten chłopak chyba nie ma wstydu! Przecież to są ci sami, którzy wcześniej zamówili u mnie moją monumentalną „Dziewiątą”…!

Gdy po powrocie z Anglii i Szkocji udał się w podróż do Włoch śladami swojego idola Goethego, skrytykował wszystko i wszystkich we włoskiej muzyce. Orkiestry były dla niego beznadziejnie słabe i niepewne, śpiewacy byle jacy, a sama muzyka miałka i bez polotu. „Nie słyszałem ani jednej nuty wartej zapamiętania”!

I pomyśleć, że opinie takie wystawiał, będąc we wspaniałym humorze podtrzymywanym wspomnieniami o ekscytującej monachijskiej „grze na cztery ręce” z Delphine von Schauroth. Ciekawe, co by napisał do siostry i rodziców, gdyby nie był tak rozpalony… włoskim słońcem i klimatem?

Długo trwało, zanim polubił Włochów – ich temperament, zdolność do delektowania się sjestą, odświętną religijność i to niezrozumiałe dla przyjezdnego erudyty niezauważanie historii i tradycji Rzymskiego Imperium widocznych na każdym kroku w sztuce i architekturze.

Po kilku miesiącach pobytu w Rzymie coś jednak uległo zmianie: „Czuję się, jakbym całkowicie się odmienił, odkąd tu przyjechałem. Mój nastrój jest taki spokojny i radosny, choć nadal poważny. Jestem zdrowszy i szczęśliwszy niż od dawna i cieszę się swoją pracą…”

Miłosne młodzieńcze pobudzenie oraz dusza i umysł wyedukowanego konesera obcującego z artystycznym pięknem będącym na dotknięcie dłonią, sprawiły, że symfonia rozpoczęta we Włoszech okazała się według słów samego Felixa „najbardziej radosną pracą, jaką do tej pory napisał… i najbardziej dojrzałą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobił”.

Wcale mu to nie przeszkodziło, aby przez całe swoje życie dokonywać nieustannych poprawek, które drażniły siostrę Fanny, muzyków i dyrygentów oraz wydawców, zwłaszcza że według powszechnej ich opinii wyłącznie pogarszały pierwotne brzmienie symfonii.

Muszę przyznać, że „Włoska”, bo tak ją nazwał, odniosła spory sukces, zwłaszcza w Anglii. W Niemczech Mendelssohn nie wyraził zgody na wykonanie symfonii, dopóki nie poprawi jej po raz ostateczny, co w efekcie sprawiło, że nie zagrano jej tam ani razu za jego życia.

Sława i uznanie, które docierały na kontynent z Wysp, sprawiły, że nawet jego ojciec Abraham Ernst Mendelssohn Bartholdy – wybitny niemiecki bankier i filantrop, potomek znanego filozofa Mojżesza Mendelssohna poskarżył się przyjacielowi: „Kiedyś byłem synem słynnego ojca, teraz jestem ojcem sławnego syna”.

Trwająca w kolejnych latach moda na muzykę Felixa przełożyła się na tak nieracjonalne z dzisiejszej perspektywy fakty, jak to, że pierwsza w XX wieku encyklopedia muzyki British Grove’s Dictionary of Music and Musicians poświęciła Mendelssohnowi prawie 60 stron, o Bachu wspominając tylko na ośmiu (o mnie na 53).

Hmm, może to dlatego nie przepadam za nim?

Zacząłem słuchać „Włoskiej” i po przesłuchaniu kilkudziesięciu wykonań tego „błękitnego nieba w A-dur” i dokonaniu kilkuetapowej selekcji swoich ulubionych, naprawdę powinienem mieć przejściowy przesyt tej symfonii, a ja jednak dla czystej przyjemności, a gdybym go lubił choć troszkę bardziej, to może nawet bym powiedział: …dla czystej rozkoszy posłuchałem na koniec kilka razy z rzędu wykonanie pod Gardnerem i czułem się tak błogo, że… jeszcze bardziej mnie wkurzył…

INSPIRACJA WPISU: