Przez długie lata byłem „przesiąknięty muzyką Mozarta” i wcale się tego nie wstydzę. Dziś, z perspektywy tysięcy innych wysłuchanych dzieł, troszkę inaczej patrzę na twórczość Wolfiego. Wtedy jednak był moim idolem. Bardzo żałuję, że nie udało się nam spotkać podczas mojej pierwszej wizyty w Wiedniu. Gdy do Wiednia wróciłem w 1792, to Wolfgang już niestety nie żył.

Nasze losy splotły się w sposób całkiem niespodziewany i dość symboliczny. Podczas drugiej wojny światowej rękopisy kilku moich symfonii leżały w tajemniczej skrzyni przygotowanej do wysyłki tuż obok rękopisów czterech pierwszych koncertów skrzypcowych Mozarta. W tej jednej skrzyni mieszczącej największe dzieła niemieckiej i austriackiej muzyki klasycznej uznani zostaliśmy za sobie równych! Ale po kolei… i dlaczego w skrzyni nie było „Piątego”?…

Wdowa po Mozarcie Konstancja sprzedała komplet koncertów skrzypcowych męża już parę lat po jego śmierci, dokładnie w 1798. Kupcem okazał się Johann Antoni Andre z Offenbach. Jego syn docenił wyjątkowość „Piątego” i odsprzedał go ze sporym zyskiem rodzinie Wittgensteinów z Wiednia, a ci z kolei odstąpili rękopis Grassnickowi z Berlina. Następnie koncert ten trafił w ręce wybitnego skrzypka Josepha Joachima, który był jego właścicielem aż do śmierci w 1907.

Nie wiem, gdzie leczył swoje zęby Joachim, ale tak się jakoś porobiło, że rękopis ostatniego koncertu skrzypcowego Mozarta do tego stopnia śnił się po nocach Johnowi Stoneboroughowi — amerykańskiemu dentyście mieszkającemu i praktykującemu w Wiedniu, że owładnięty misją doktor publicznie obiecał sprowadzenie koncertu do Ameryki do zbiorów Biblioteki Kongresu, co udało się zrealizować spadkobiercom jego woli zaraz po wojnie w 1947.

To dlatego „Piątego” nie było w skrzyni…

Cztery pierwsze koncerty Mozarta pozyskała w 1873 Pruska Biblioteka Państwowa. Z czasem zakupiono tam również wiele moich rękopisów…

W celu przechowania w czasie wojny koncerty Mozarta i moje symfonie wsadzono do skrzyni i przewieziono do Zamku Fürstenstein w Książu, a następnie do klasztoru benedyktynów w Krzeszowie na Dolnym Śląsku.

Gdy już się wydawało, że nasze rękopisy bezpowrotnie zaginęły, polskie powojenne władze ogłosiły odnalezienie ich w zbiorach krakowskiej Biblioteki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Czy wiecie, że w tych odnalezionych zbiorach był także rękopis mojej „Dziewiątej” i „Czarodziejskiego fletu” Mozarta?

Wszystkie te rękopisy wróciły do Niemieckiej Republiki Demokratycznej w 1977 roku w ramach dyplomatycznego gestu. No, no… nawet katalog Koechla z 1964 roku uznawał już część z tych utworów za zaginione!

Gdy opowiedziałem kiedyś tę historię Wolfgangowi, ten odparł:

– To, że ty leżałeś obok mnie w tej skrzyni, wcale mnie nie dziwi! Ale powiedz mi, był tam jeszcze ktoś?

Wymieniłem tych, których pamiętałem — Händla, Haydna, Brahmsa, Mendelssohna i Meyerbeera, a Mozart z każdym kolejnym nazwiskiem krzywił się coraz bardziej. Bardzo liczył na to, że skrzynia będzie dużo bardziej elitarna…

INSPIRACJA WPISU: