Bellini zastukał w moje drzwi jeszcze przed śniadaniem, jakby chciał wczesną porą wizyty dać znać, że dzisiaj moją strawą będzie wyłącznie jego muzyka.

Nie byłem z tego zbytnio zadowolony i to wcale nie z powodu tęsknoty za posiłkiem, lecz dlatego, że nie zdążyłem przesłuchać wszystkich pozostawionych przez Vincenzo wykonań „Normy”. Po wysłuchaniu kilku pierwszych z wierzchu stosu pewien byłem trzech rzeczy: 1. „Norma” to przepiękna opera; 2. Callas wciąż mnie drażni; 3. Choć wiele wykonań jest pięknych, nikt dotychczas nie zaśpiewał lepiej niż ona…

Pozostało mi jeszcze kilka wykonań do odsłuchu i mogłem podejrzewać, że podobnie jak było z „Lunatyczką”, Bellini na sam koniec pozostawił nagrania najbardziej przez siebie preferowane.

Chyba musiałem mieć głupią minę, gdy okazało się, że wśród pozostałych płyt są dwa wykonania tytułowej roli przez Joan Sutherland, jedno Montserrat Caballé i… trzy kolejne wersje Marii Callas, a na samym spodzie nagranie Cecilii Bartoli.

Dwie pierwsze śpiewaczki doskonale znam z korytarzy naszego Domu, a w przypadku Caballé dobrze utkwiła mi w pamięci scenka, gdy Montserrat zaraz po przybyciu do nas za najważniejsze uznała podziękowanie Callas za podarowanie jej biżuterii, którą Maria nosiła kiedyś na przedstawieniach „Normy”. Ostatniej z diw ze stosu płyt jeszcze u nas nie ma i może dlatego niewiele o niej wiem… Ciekawe, czemu Vincenzo zostawił ją na sam koniec?

Długo na odpowiedź nie musiałem czekać.

– Wszystkie swoje opery pisałem dla konkretnych wykonawców, których zazwyczaj osobiście znałem — zaczął Bellini.

– W 1831 roku, gdy pisałem zarówno „Lunatyczkę”, jak i „Normę” byłem związany z Giudittą Pasta, której możliwości poznałem, że tak powiem, dość dogłębnie. Giuditta miała piękny, ale niski sopran. W moich czasach nie istniało jeszcze pojęcie mezzosopranu, ale właśnie ono byłoby chyba najwłaściwsze dla określenia barwy jej głosu.

– Giuditta miała już wtedy 34 lata i idealnie pasowała do niej rola dojrzałej kobiety, która została zdradzona. Wcale to nie znaczy, że mnie przyłapała na zdradzie, ale faktem jest, że grająca rolę jej rywalki Giulia Grisi też była piękna i miała wtedy dopiero 20 lat, a na dodatek dysponowała cudnie wysokim sopranem.

– Giuditta została Normą śpiewającą mezzosopranem, a Giulia otrzymała sopranową rolę niewinnej (jeszcze!) Adalgisy. Jakoś się wszyscy z takim podziałem ról pogodziliśmy, choć najszybciej minęła niewinność Adalgisy i dość szybko szukałem nowego dziewczęco brzmiącego sopranu…

– Znałem Giudittę i proszącą, jak w modlitwie, i wściekłą, jak w boju… Taka musiała być też Norma! Poziom dramaturgii w operze był równie wysoki, jak w naszym życiu prywatnym. Giuditta uprosiła mnie, abym nie zmuszał jej do odgrywania sceny zabijania własnych dzieci, jak było w oryginale libretta, ale bym dzieci pozostawił przy życiu.

– Dopiero gdy Montserrat Caballé zawitała do nas, dowiedziałem się od niej, że również ona tę właśnie scenę świadomie w swoich wykonaniach pomijała, nie potrafiąc jej zaakceptować…

– Chyba możesz sobie mistrzu wyobrazić, jak się poczułem, gdy po raz pierwszy usłyszałem swoją „Normę” w wykonaniu Callas. Całkowicie odwrócono podział ról, aby dać pole do popisu Marii i jej niebotycznej koloraturze. Norma modliła się, wściekała, dyszała chęcią zemsty i prowadziła do boju swoim wysokim sopranem, a Adalgisa i cały zespół wraz z orkiestrą i chórem musieli się do niej dostroić, dosłownie i w przenośni.

– To nie była już moja opera, lecz coś całkowicie odmiennego, zgodnego z wolą Callas, a ponieważ Maria wystąpiła w tej roli ponad 80 razy to nic też dziwnego, że jej sposób wykonania stał się normą, jej „Normą”!

– Pogodziłem się z tym i nie oczekiwałem już przywrócenia pierwotnego kształtu opery, ale zupełnie niespodziewanie zachciała tę rolę zaśpiewać Cecilia Bartoli, która nie mając tak potężnego sopranu, jak Callas postanowiła wrócić do ustawień napisanych dla Giuditty.

– Sześć lat trwały badania nad pierwotnym kształtem „Normy”, a gdy w końcu Cecilia ze swoim zespołem nagrała ją, tak jak ja ją napisałem, byłem naprawdę w siódmym niebie. Mogę tego jej wykonania słuchać długimi godzinami i delektować się każdą wyśpiewaną i zagraną nutą. To wreszcie jest moja „Norma”.

– To wspaniale, posłuchajmy więc — udało mi się w końcu wtrącić kilka słów

– Nic bardziej mylnego. Zdecydowana większość ma już w pamięci tak mocno zakodowaną wersję Marii Callas i jej naśladowczyń, że Cecilię Bartoli potraktowano jak dziwaczkę i szczerze ci powiem, ja sam na początku poczułem to samo. Callas nawet mnie przekonała, że jej wersja jest ciekawsza. Sam zresztą porównasz…

Spędziliśmy na wspólnym słuchaniu „Norm” wiele kolejnych godzin. Bartoli zauroczyła mnie całkowicie, ale Bellini miał rację: w najlepszych swoich wykonaniach Callas śpiewała zachwycająco…

Późnym wieczorem Vincenzo zamknął pudełeczko z ostatniej płyty, spojrzał na mnie wzrokiem pogodzonego z losem i cichutko powiedział:

– Jutro spróbuję przeprosić Marię, pójdziesz mistrzu ze mną?

Skinąłem głową, ale gdy Bellini zbierał płyty ze stolika, przytrzymałem jego rękę z płytą Cecilii Bartoli i poprosiłem:

– Tę zostaw jeszcze, proszę!

INSPIRACJA WPISU: