Jak on mnie drażni! Jego hałaśliwość jest nie do wytrzymania! Jakim cudem udawało mu się tworzyć tak piękną muzykę, będąc w życiu codziennym takim niefrasobliwym, beztroskim, infantylnym trefnisiem? Jakim cudem mimo tego wciąż nie potrafię o nim zapomnieć?

Zaledwie jeden jedyny tydzień nie pisałem nic o Wolfgangu, a on już zamęcza mnie sobą codziennie od rana do wieczora. Zazwyczaj jest irytująco natrętny, ale dzisiaj coś jest z nim wyraźnie nie tak… Wolfi jest smutny!!!

Niby biega pomiędzy stolikami, wykrzykuje różne farmazony i zaczepia każdego po drodze, ale ja, chyba z powodu mojej obsesji, nauczyłem się rozpoznawać jego nastroje. Dzisiaj Wolfi jest smutny!!!

– Co się stało Wolfgangu, wszystko u ciebie w porządku? – zapytałem

Zaśmiał mi się prosto w twarz smutnym śmiechem…

– Usłyszałem przed chwilą jeden ze swoich koncertów fortepianowych i wróciła do mnie nostalgia i depresja… Czy ty wiesz Mistrzu (tak, powiedział Mistrzu!), że mnie dość często dopadała depresja, a i tutaj nie mogę się od niej uwolnić. Biegam jak szalony, a ona jest tuż za moimi plecami, śmieję się jak półgłówek, a ona ściska mnie za gardło, krzyczę, a ona zatyka mi uszy…

– Co cię tak męczy?

– Muzyka, która we mnie została! Mógłbym pisać jeszcze długo i stale bym się rozwijał. Z łatwością porzuciłbym ten swój rokokowy wizerunek i byłbym muzykiem romantycznym, współczesnym. Z łatwością mógłbym być tobą i nie jest to chęć urażenia ciebie, ale wręcz przeciwnie – wiem, że warto byłoby być tobą.

Nie byłem pewien, czy dobrze go rozumiem. Nie byłem pewien, czy on właściwie zrozumie to, co cisnęło mi się na usta…

– Ja też, hmm, głupia sprawa, ja też czasami chciałem być tobą…

Spojrzał na mnie mocno zaskoczony:

– Ty, wielki Beethoven…?

– A wiesz Amadeuszu, że podczas swoich występów grałem twój koncert d-moll i że napisałem do niego własne kadencje. Uwielbiam ten koncert tak bardzo, że byłbym niezmiernie szczęśliwy, gdyby to mi udało się go napisać…

– Zaskakujesz mnie Mistrzu. Przez ponad dwa wieki odsuwano moją muzykę w cień lub niebyt, uznając ją za zbyt lekką, prostą, czasami nawet prostacką. Taka muzyka, jak moja na długo została wyparta przez taką, jak twoja… A ty teraz mówisz mi, że mnie podziwiasz…

– Wolfgangu, nie przesadzaj, proszę. Mówiłem tylko o jednym koncercie… – próbowałem zażartować.

– Aha, rozumiem. Więc reszta jest dla ciebie Ludwisiu nic niewarta!

– Znowu przesadzasz. Tylko się z tobą droczę… Napisałeś bardzo wiele przepięknej muzyki, ale trzeba się do niej przekonać i ją polubić. Miliony ludzi na świecie kochają i ciebie, i twoją muzykę. Ja to jednak nie miliony… Moje romantyczne rozumienie świata muzyki nie pozwala mi na bezgraniczne zachwyty nad wszystkim, co napisałeś.

– Podobnie i ja myślę o twojej… – Mozart aż zakrył usta zdumiony swoją odwagą…

Zaskoczył mnie tym stwierdzeniem tak bardzo, że aż zaniemówiłem i zwiesiłem głowę, aby ukryć zdumienie i zagniewanie. Długo milczałem i myślałem o sensie tego, co wypowiedział Wolfgang, aż w końcu podniosłem głowę i powiedziałem:

– To zdrowy objaw Amadeuszu. Muszę ci powiedzieć, że i ja sam niejeden swój utwór zamieniłbym na ten twój fortepianowy d-moll. Bardzo ci go zazdroszczę!

– A ja za każdą twoją symfonię dałbym się pokroić w plasterki…

Spojrzeliśmy na siebie z uśmiechem i w tej właśnie chwili zrodziła się między nami pierwsza cieniuteńka nić przyjaźni…

INSPIRACJA WPISU: