Od rana czekałem, że przyjdzie do mnie Alfvén z przeprosinami. Musiał przecież widzieć, jak wychodzę z jego pokoju czerwony ze złości. Obiecałem sobie, że więcej moja noga u niego nie postanie…

Nadszedł czas śniadania, a Alfvéna nie było. Trochę żałowałem, że tak się wczoraj zirytowałem tym nieokrzesanym Szwedem, który nazwał mnie dziadkiem, bo im dłużej słuchałem symfonii Alfvéna, tym bardziej mi się podobała i chętnie bym z nimi został dłużej. Musiałem jednak spektakularnie dać wyraz swojemu oburzeniu…

W stołówce usiadłem przy stoliku pod oknem, z pięknym widokiem na zadrzewioną alejkę prowadzącą do naszej jadłodajni. Po chwili zobaczyłem nadchodzącego Alfvéna, pogrążonego w rozmowie z Alanem Hovhanessem.

Gdy weszli do stołówki, obaj podeszli do mnie, a Hugo uśmiechnął się, jakby nic się wczoraj nie wydarzyło i zapytał:

– Widziałem, że rozmawiałeś z Lundbergiem. Mam nadzieję, że nie częstował cię tym, co sam zażywa?

Na te słowa wyraźnie ożywił się Alan:

– A ja jestem bardzo otwarty na wszelkie nowe sposoby pobudzenia. W czasie swoich podróży do Indii i do Korei próbowałem każdego dozwolonego specyfiku… Zawsze „podążałem za swoim instynktem i głosem wewnętrznym” i chętnie próbowałem metod, aby głos ten wzmocnić.

– Jestem Ormianinem, i choć był taki czas, że wstydziłem się swojego pochodzenia, zmieniając nawet nazwisko, to jednak za sprawą pewnego kelnera wróciłem do swoich korzeni i tam sam siebie odnalazłem…

– Cóż to za wpływowy kelner? – zapytał zaciekawiony Alfvén.

– To dłuższa opowieść, macie czas?

– Drogi Alanie, zapominasz gdzie jesteśmy – odparłem z pobłażliwym uśmieszkiem.

– Latem 1942 zdobyłem stypendium w Tangelwood. Miałem już za sobą mnóstwo skomponowanych utworów i właśnie skończyłem pisać swoją pierwszą symfonię. Pokazałem ją Aaronowi Coplandowi i Leonardowi Bernsteinowi, a oni obaj skrytykowali ją na amen. Nie dopuścili mnie do swego grona, bo nie będąc ani Żydem, ani homoseksualistą, ani wykształconym w Paryżu, byłem wyrzutkiem w mistrzowskiej klasie kompozycji Bohuslava Martinů.

– Do dzisiaj obu się im nie kłaniam. Wróciłem do domu i w kominku spaliłem ponad tysiąc swoich prac, a później, w głębokiej rozpaczy, poszedłem do greckiej restauracji za rogiem. Trafiłem tam na Hermona di Giovanno, który okazał się znanym medium i pracował tam jako kelner chyba tylko po to, aby wypełnić przeznaczenie naszego spotkania.

– Hermon szybko stał się moim duchowym nauczycielem i poprowadził mnie do świata Armenii, Grecji, Egiptu, Indii i ukochanej przeze mnie Japonii. W 1960 otrzymałem stypendium Fulbrighta na wyjazd do Indii, gdzie studiowałem muzykę karnatacką. Stamtąd pojechałem do Japonii. W 1962 roku otrzymałem kolejne stypendium, tym razem Rockefellera i wróciłem do Japonii, aby studiować starożytną japońską muzykę Gagaku, a następnie udałem się do Korei, gdzie poznawałem tradycyjną muzykę i instrumenty tego kraju.

– Pod wpływem tych podróży moja muzyka stała się „wyciszona, pełna czci, mistyczna, nostalgiczna, kontemplacyjna i wywołująca tajemniczy nastrój”.

– Już wcześniej próbowałem pisać w takim stylu, ale nie było łatwo zaistnieć z taką muzyką w latach, gdy równocześnie tworzyli Lutosławski, Chaczaturian, Xenakis i Messiaen. Na szczęście dopomógł mi Leopold Stokowski, który zamówił u mnie utwór do wykonania w koncercie transmitowanym na żywo przez NBC. W ten sposób powstała moja druga symfonia.

– Pamiętam jeden z telefonów Stokowskiego, w którym wręcz zmusił mnie, abym nadał symfonii wysoki numer opusowy i żebym koniecznie wymyślił jej nazwę. Tak też zrobiłem. Pomimo że nie prowadziłem katalogu swoich kompozycji, nadałem symfonii opus 132 i nazwałem ją „Mysterious Mountain” — „Tajemnicza góra”.

– Ciągnęło mnie do gór jako do „symbolicznych miejsc spotkań między światem doczesnym a światem duchowym”. Śpiewające muzyką góry śniły mi się nocami, a po przebudzeniu starałem się zapisywać niesione ze szczytów melodie.

– Symfonia transmitowana na całą Amerykę odniosła wspaniały sukces i odkryła tęsknotę słuchaczy za muzyką miłą dla ucha… Dało się to odczuć chociażby po recenzjach:

Prawdziwą tajemnicą »Mysterious Mountain« jest to, że jest tak prosta, słodka, niewinnie urocza w epoce, która tak strasznie ciężko próbowała uniknąć tych wrażeń w muzyce” (Houston Post)

Niespodzianka, niespodzianka, oto nowoczesny utwór pełen melodii i przyjemności dla ucha. Bez dysonansu, bez hałasu, bez niezgody – po prostu piękna, rozległa harmonia” (Cleveland News)

Dzieło ma imponujący efekt dźwiękowy, jest mistrzowsko skonstruowane i przywołuje atmosferę duchowości, która nie jest często słyszana w muzyce współczesnej” (Cleveland Plain Dealer)

Kompozytor jest wyjątkowy w swoim pokoleniu. Jego dążenia zmierzają raczej w kierunku duchowej doskonałości w tworzeniu muzycznym niż w zdumieniu współczesnych” (Detroit Free Press).

– „Moim celem było tworzenie muzyki nie dla snobów, ale dla wszystkich ludzi, muzyki pięknej i uzdrawiającej. Próbować czegoś, co dawni chińscy muzycy nazywali »rezonansem ducha« w melodii i dźwięku”.

– Z taką życiową filozofią mogłem śmiało powiedzieć:

– „Nie boję się śmierci, ponieważ po drugiej stronie czeka na mnie tylu przyjaciół”.

– No i oto jestem…

INSPIRACJA WPISU: