Prawie zawsze moje spotkania z wybranymi kompozytorami są uważnie obserwowane. Gdy tylko rozeszła się wieść, że zainteresowałem się historią i to jeszcze w jej operowej postaci, natychmiast zgłosili się następni chętni do rozmowy. Pierwszy w kolejce ustawił się Donizetti:

– Napisałem prawie 70 oper, a kilka z nich ma historyczne podłoże. Pomimo tego, że nigdy nie byłem na Wyspach Brytyjskich, to jednak cztery ze swoich oper poświęciłem Tudorom, a historia tego, jak Henryk VIII potraktował drugą ze swoich żon, okazała się na tyle atrakcyjna również dla Włochów, że z dnia na dzień po jej przedstawieniu, stałem się znany i postawiono mnie w jednym szeregu z Bellinim i Rossinim.

Początkowo, gdy zauważyłem go czającego się pod moimi drzwiami, chciałem go ominąć lub po prostu zawrócić. Byłem zmęczony wielogodzinnym przesłuchiwaniem różnych wykonań „Juliusza Cezara” i przerażeniem napawała mnie myśl, że znów czeka mnie operowy maraton.

Donizetti był jednak sprytniejszy ode mnie:

– Czy mógłbym choć chwilę przeczekać u ciebie, ścigają mnie… – mówiąc to, co chwilę spoglądał w stronę, z której coraz głośniej słychać było nieskoordynowany chórek pięknych żeńskich sopranów.

Przyjrzałem mu się uważnie i uznając, że jego lęk nie jest udawany, szybko otworzyłem drzwi i przepuściłem go przed sobą:

– Wchodź, szybko…

Donizetti zaraz po przekroczeniu progu, przytulił się do ściany i nasłuchiwał, a gdy piekielnie podekscytowane anielskie głosy ucichły w oddali, odetchnął z ulgą i powiedział:

– Jestem taki nierozważny. Wyobraź sobie, że w obecności Marii Callas wymsknęło mi się, że partię Anny Boleyn najbardziej lubię w wykonaniu Dimitry Theodossiou i że z niecierpliwością będę na nią czekał, no i się zaczęło…

Sama Maria Callas, jak na damę przystało, nie odezwała się ani słowem, ale liczba oburzonych na mnie rosła z minuty na minutę. Nie czekałem na ciąg dalszy i po prostu uciekłem…

– Skoro uczyniłeś mnie już wspólnikiem w tej wielkiej zbrodni, to muszę przynajmniej wiedzieć, za co aż tak się narażam — powiedziałem to na tyle poważnym głosem, że Gaetano dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że żartuję.

Zaczęliśmy słuchać różnych wykonań jego wspaniałej opery o tym, jak sprytny Henryk VIII, chcąc pozbyć się Anny Boleyn, doprowadził do oskarżenia jej o spisek, zdradę stanu, cudzołóstwo i kazirodztwo, a na dowód swej wielkiej łaskawości zamienił wykonanie wyroku na byłej królowej ze spalenia na ścięcie i jeszcze specjalnie dla niej sprowadził z Francji wybitnego katowskiego mistrza miecza Jeana Rombaud. Prawdziwie dobry mąż…

Anna nawet siedząc już w celi, nie przyznawała się do winy i do niewierności wobec męża i króla, i przyznać muszę, że gdy Greczynka Theodossiou zaśpiewała arię: „Al dolce guidami castel natio” to ja prawie jej uwierzyłem… Ot, potęga sztuki!

Słuchałem Anny Boleyn, gdy pogodzona ze śmiercią, śpiewa prośbę do swego męża o to, by pewnego dnia mogła odzyskać z jej wczesnych lat chociaż jeden dzień z ich miłości, ale w odzewie na tę prośbę słyszy wyłącznie odgłosy zaślubin króla z nową wybranką.

Tak naprawdę Henryk VIII poślubił Jane Seymour dopiero (!) 11 dni po wykonaniu wyroku na poprzedniej żonie. To dopiero wrażliwy mąż!

I pomyśleć, że Anna mogłaby pożyć troszkę dłużej, gdyby nie to, że Jane wyciągnęła wnioski, z tego, jak jej poprzedniczka pozbyła się Katarzyny Aragońskiej, pierwszej żony Henryka. Podobnie, jak wcześniej Anna, nie przyjęła pieniędzy od króla za świadczone usługi, co na zawsze usytuowałoby ją w pozycji królewskiej kochanki.

Nie na wiele jej się to na dłuższą metę przydało, ale królową została… Jedną z sześciu żon Henryka VIII.

Spojrzałem na Gaetano i całkiem poważnie powiedziałem mu, że po wysłuchaniu Theodossiou uwierzyłem w niewinność Anny, a on spojrzał na mnie, jak na naiwniaka, uśmiechnął się i powiedział tylko:

– O to właśnie chodziło, dokładnie o to…

INSPIRACJA WPISU: