Gdy rozstawałem się tydzień temu z Purcellem, odprowadziłem go pod drzwi jego pokoju, co zostało natychmiast zauważone i było chętnie komentowane przez kilka następnych dni. Żegnając się z Henrym, uprzedziłem go, że zamierzam napisać o nim w swojej kronice jeszcze kilka razy. Dawno nie widziałem kogoś bardziej szczęśliwego…

Popatrzył na mnie rozradowanym wzrokiem i powiedział coś, co dość mocno mnie zdziwiło:

– Pewnie wybierzesz Mistrzu coś z moich najbardziej popularnych kompozycji. Może będzie to „Dydona i Eneasz”, może „Król Artur”, a może „The Fairy Queen” lub „Burza”. Sam jestem ciekaw, co jeszcze zechcesz umieścić w kronice. Mam jednak prośbę, może wyrażoną ze zbyt wielkim tupetem, ale chociaż raz, proszę cię, Mistrzu, posłuchaj moich fantazji na altówki.

Mówiąc to, Henry skutecznie wzbudził moje zainteresowanie, bo rzeczywiście brałem pod uwagę każdy z czterech pierwszych wymienionych przez niego utworów, ale o fantazjach nic nie słyszałem i na pewno bym je pominął…

– Miałem 20 lat, gdy je skomponowałem i pisałem je bardziej dla siebie jako dobre ćwiczenie niż do publicznego wykonywania. Nawet ich nie opublikowałem. Nie zrobiła tego również moja żona, która, choć opublikowała po mojej śmierci wiele kompozycji, to fantazje pominęła, uznając je za mało atrakcyjne. A ja je uwielbiałem…

– To były czasy, gdy altówki traciły swoje znaczenie, przegrywając z ulepszonymi skrzypcami. A ja uwielbiałem ich stłumiony, tęskny, czasami wręcz żałosny głos i bardzo mi zależało, aby stworzyć coś, co pozwoliłoby każdemu, kto weźmie altówkę do rąk, wydobyć z niej najgłębiej ukryte brzmienia.

– Rzadko który inny instrument potrafi jednocześnie lamentować i energicznie tańczyć, zawodzić i radośnie śpiewać, naprawdę rzadko który…

Słuchałem Purcella z zaciekawieniem i choć myślałem sobie, że Henry sporo przesadza w tej swojej euforii nad altówkami, to jednak skuszę się i posłucham tych jego fantazji.

Już pierwsze takty wprowadziły mnie w dosyć przygnębiający nastrój. Z zapowiadanych przez Henry’ego emocji więcej było lamentu i zawodzenia niż tańca i śpiewu, a pomimo tego nie chciałem, nie mogłem zaprzestać słuchania tej dosyć posępnej muzyki… Wciągnęło mnie brzmienie altówek i kompozycyjne mistrzostwo Purcella, które momentami wręcz olśniewa.

Miał rację Henry i miała rację wdowa po nim, że nie jest to muzyka dla milionów słuchaczy. Tym bardziej oboje byliby zdumieni informacją, że w 300-setną rocznicę urodzin Purcella pięciu kompozytorów: Oliver Knussen, Steve Martland, Elliott Carter, Colin Matthews i George Benjamin postanowiło oddać hołd dawnemu mistrzowi, komponując własne utwory oparte właśnie o te mało popularne fantazje.

Ostatni z tej piątki współczesnych piewców sztuki Purcella napisał tak: „Zaimponowała mi zmienność uczuć, gdy przebłyski rozkoszy i dobrego humoru przebijają się przez dominującą gorzką, choć odurzającą, melancholięOdkrycie tych utworów zmieniło sposób, w jaki postrzegałem — i pisałem — muzykę”.

Słuchałem fantazji Purcella przez kilka godzin w różnych wykonaniach i choć z każdą minutą smutniałem coraz bardziej, nie potrafiłem się oderwać od tej muzyki, aż w końcu doszedłem do niespodziewanego wniosku, że dzisiaj właśnie ze smutkiem w duszy jest mi najbardziej po drodze…

INSPIRACJA WPISU: