Poprzedni wpis o operze Franza Schrekera wywołał spore poruszenie wśród setek Żydów przebywających w naszym Domu Nieśmiertelnego Muzyka. Doszło wręcz do tego, że decyzją starszyzny wybrano wysłańca, który miałby sprostować wyrażony przeze mnie pogląd, że żydowskie pochodzenie wielokrotnie okazywało się stygmatem, wręcz piętnem.

Na posłańca wybrano Ernesta Blocha, chyba trochę wbrew jego woli, bo wyraźnie widziałem jak zaangażowany mocno Bernstein w otoczeniu kilku skrzypków i wiolonczelistów popychał go w moją stronę i głośno wydawał ostatnie instrukcje:

– Nie zapomnij powiedzieć, że bycie Żydem to pomimo całej dramatycznej historii naszego narodu nie tylko naznaczające piętno, ale także, a może nawet przede wszystkim: dar, wyróżnienie, duma z bycia emanacją wielowiekowej tradycji, świadomość odmienności budzącej jednocześnie podziw i lęk, zdolność do rozmowy z Bogiem jakby był tuż obok…

Z każdym kolejnym słowem Bernsteina Bloch wyraźnie okazywał rosnące rozdrażnienie. Czyżby wybór posłańca okazał się niezbyt trafny?

Na mój widok Lenny wycofał się, w ostatnim geście popychając Blocha w moją stronę.

– Nie potrafiłem odmówić – Ernest odezwał się, traktując wypowiedzianą deklarację jak przywitanie.

– Wszyscy wiedzą, że afiszowałem się swoim żydowskim pochodzeniem, czyniąc z niego atut, motywację czynów i słów, osnowę twórczości i uzasadnienie wrażliwości mej duszy, a nawet tembru mojego głosu.

– Skomponowałem kilkanaście hebrajskich kompozycji, bo „interesuje mnie żydowska dusza, złożona, promienna, wzburzona, wibrująca dusza, którą czuję, zanurzając się w całej Biblii: świeżość i naiwność Patriarchów; przemoc widoczną w księgach prorockich, dzikie umiłowanie sprawiedliwości przez Żydów, rozpacz kaznodziei w Jerozolimie, zmysłowość »Pieśni nad Pieśniami«. Wszystko to jest we mnie i jest lepszą częścią mnie. Staram się to usłyszeć w sobie i odtworzyć w mojej muzyce te czcigodne emocje rasy, które drzemią w naszej duszy”.

Zauważył chyba, jak drgnąłem na dźwięk słowa „rasa”, ale nie zamierzał zamilknąć:

– Mimo tego nie jestem chyba dobrym posłańcem. Jednym z najważniejszych dla mnie starotestamentowych tekstów jest Księga Koheleta, która kończy się wprawdzie nakazem wielbienia stwórcy wszystkiego, któremu winniśmy pełne posłuszeństwo, ale jednak poddaje pod głęboką rozwagę sens całego stworzenia:

1 Słowa Koheleta, syna Dawida, króla w Jeruzalem.
2 Marność nad marnościami, powiada Kohelet,

marność nad marnościami – wszystko marność.

3 Cóż przyjdzie człowiekowi z całego trudu,
jaki zadaje sobie pod słońcem?
4 Pokolenie przychodzi i pokolenie odchodzi,
a ziemia trwa po wszystkie czasy.
5 Słońce wschodzi i zachodzi,
i na miejsce swoje spieszy z powrotem,
i znowu tam wschodzi.
6 Ku południowi ciągnąc
i ku północy wracając,
kolistą drogą wieje wiatr
i znowu wraca na drogę swojego krążenia.

7 Wszystkie rzeki płyną do morza,
a morze wcale nie wzbiera;
do miejsca, do którego rzeki płyną,
zdążają one bezustannie.
8 Mówienie jest wysiłkiem:
nie zdoła człowiek wyrazić wszystkiego słowami.
Nie nasyci się oko patrzeniem
ani ucho napełni słuchaniem.
9 To, co było, jest tym, co będzie,
a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie:
więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem.

To tylko pierwszych dziewięć wersów pierwszego rozdziału Księgi Koheleta, lecz w całej księdze słowo „marność” użyte jest aż 64 razy. Według legend autorem słów zacytowanych w księdze przez koheleta – urzędnika upoważnionego do publicznego przemawiania jest sam król Salomon – mędrzec nad mędrcami, po hebrajsku zwany Schelomo.

Według Księgi Koheleta żadne bogactwo, władza, sława ani nawet mądrość nie są w stanie uczynić człowieka szczęśliwym. Wszystko jest marnością, a każdy człowiek podlega prawu przemijania i zapomnienia. To doprawdy fascynujące, że dzięki Staremu Testamentowi możemy poznać sposób myślenia mędrca próbującego zrozumieć swoich 700 żon i 300 konkubin. Gorąco polecam lekturę tej księgi… spuentowanej dość przewrotnie:

Jaki los głupca, taki i mój będzie. I po cóż więc nabyłem tyle mądrości?”.

– Nędzna kondycja ludzkości przejawiona w I wojnie światowej sprawiła, że koniecznie chciałem wyrazić muzyką treści przekazywane przez króla Salomona, ale nie potrafiłem tego zrobić w żadnym znanym mi języku, który byłby powszechnie zrozumiały. W każdym brakowało mi hebrajskiej duszy…

– Pozorny przypadek sprawił, że po spotkaniu w Genewie z wiolonczelistą Aleksandrem Barjańskim zdecydowałem, by słowa mędrca oddać w struny wiolonczeli, ale jednocześnie by jego nieubrane w mowę myśli, często będące w kontrze do słów, odgrywała orkiestra. A gdy jeszcze żona Barjańskiego – Katherine sprezentowała mi własnoręcznie wyrzeźbioną figurkę mędrca Salomona, to nie miałem już wątpliwości, że nie było to przypadkowe spotkanie.

Cała złożoność mądrości wyrażanych przez króla czyni partię wiolonczeli tak bogatą emocjonalnie, że trudno byłoby jej sens dosadniej wyrazić słowami. A gdy jeszcze do tego dochodzi orkiestra wdzierająca się z myślami, które aż strach ubrać w słowa, to tworzy się fascynujący, głęboko mnie poruszający dialog.

Pięć razy zrywa się do buntu orkiestra, a wyrażane przez nią myśli mędrca są tak obrazoburcze i tak krnąbrne, że opanowanie rebelii wydaje się już niemożliwe, a jednak za każdym razem cicho i pokornie gasną one po wypowiadanych wiolonczelą słowach… Na nic intelektualny wysiłek…

Marność nad marnościami, ech…

INSPIRACJA WPISU: