Oberwało mi się dzisiaj. No cóż, sam się wystawiłem na ostrzał…

Wystarczyło, że w jednym z ostatnich wpisów wyraziłem zdanie, że muzykom współczesnym częściej chodzi o to, by zadziwić oryginalnością, niż zachwycić muzyką, a wielu, jak się okazuje, nadepnąłem na odcisk.

Najbardziej dotknięty poczuł się chyba Pierre Boulez, ale on, zachowując klasę, stanął nie w swojej obronie. Nie chcąc mnie urazić, zaczął bezpiecznie:

– Nie miałeś Mistrzu okazji, by tego doświadczyć na sobie samym, ale uwierz mi, proszę, że XX wiek to czas skokowego, ekstremalnie szybkiego rozwoju nauki, w każdej w zasadzie z jej dziedzin. To również nieprawdopodobny wręcz postęp w zakresie techniki i technologii, w tym również technologii dźwięku – spojrzał na mnie, a ja, niewiele rozumiejąc z tego, co mówi, delikatnie skinąłem akceptacyjnie głową. Nie będę robił z siebie zacofanego głupka!

– Jednym z najważniejszych motorów postępu jest, była i zawsze chyba będzie zdolność do przeprowadzania eksperymentów – kontynuował Boulez, a ja marszczyłem czoło, próbując za nim nadążyć.

– Odbieranie prawa do eksperymentowania komukolwiek to grzech dla rozwoju.

– Tak, tak, to byłby ciężki grzech – nawet nie zauważyłem momentu, w którym podeszli do nas John Cage i Karlheinz Stockhausen, którzy teraz chóralnie przytakiwali Boulezowi.

– Eksperymentów w muzyce również było wiele. Udane i nieudane, twórcze i bezproduktywne, kreacyjne i nieprzydatne, wysmakowane i niestrawne, urocze i prostackie – każdy z nich równie jak inne uprawniony.

– Za chwilę, może za parę lat, a może już za parę dni, zastuka do bram Domu Nieśmiertelnego Muzyka cała fala minimalistów: Terry Riley, Philip Glass, Steve Reich, John Adams, czy chociażby Arvo Pärt, choć on akurat za minimalistę sam siebie nie uważa. Może warto byłoby im wysłać jakiś wyraźny sygnał, że są tu mile oczekiwani…?

– Tu cię mam! – chciałem krzyknąć – Nie czytasz kroniki!

Wyciszyłem buzujące we mnie emocje i wyreżyserowanym spokojnym głosem powiedziałem:

– Zaczynam akurat drugi rzut wpisów o muzyce współczesnej, tym razem już bez zachowania chronologii, a ponieważ rzeczywiście pominąłem wcześniej Terry’ego Rileya, to od niego zacznę. Żegnam panów…

Wielce żałuję, że nie mogę uwiecznić tych zdębiałych min, gdy rozsunąłem ich, przechodząc uczynionym korytarzem bez dodatkowego słowa i bez zwyczajowego kordialnego pożegnania.

Wybór utworu Rileya był wyjątkowo prosty. To musiało być „In C” – jeden z najwspanialszych eksperymentów w historii muzyki.

Cała partytura „In C” mieści się na jednej kartce papieru (!) i zawiera 53 zazwyczaj jednotaktowe moduły. Więcej miejsca niż nuty zajmuje zapis wytycznych, jak nuty te odegrać. W skrócie wygląda to tak:

  1. Utwór może zagrać dowolna liczba osób na dowolnym instrumencie lub instrumentach.
  2. Jeśli do wykonania dołączą wokaliści, mogą używać dowolnych samogłosek lub spółgłosek, które lubią.
  3. Każdy z modułów można powtórzyć dowolną ilość razy.
  4. Wybór momentu rozpoczęcia nowego modułu należy do poszczególnych wykonawców.
  5. Wykonawcy muszą wykonywać moduły w zadanej kolejności i nie mogą wrócić do modułów wcześniejszych.
  6. Wszyscy wykonawcy powinni starać się pozostać w odległości maksimum dwóch-trzech odtwarzanych modułów.
  7. Tempo pozostawione jest do uznania wykonawców.
  8. Wykonawcy powinni od czasu do czasu starać się grać unisono.
  9. Wykonawcy powinni od czasu do czasu wspólnie grać cicho lub głośno oraz wspólnie stosować diminuendo i crescendo.
  10. Moduły można pomijać.
  11. Można robić przerwy w odtwarzaniu modułów, choć nie wszyscy wykonawcy naraz.
  12. Moduły można transponować o oktawę, szczególnie w górę.
  13. Muzyce towarzyszy stały puls ósemkowy grany na wysokich C fortepianu, lub przy użyciu dowolnych instrumentów perkusyjnych.
  14. Utwór kończy się wtedy, gdy ostatni z wykonawców odegra zamierzoną przez siebie liczbę powtórzeń ostatniego z modułów.
  15. Jeśli to możliwe, pożądana jest grupa około 35 wykonawców.

Może już starczy. Wow!

Jak wyliczył zajmujący się muzyką programista Tero Parviainen czterech graczy, z których każdy powtarza grany przez siebie moduł tylko pięciokrotnie, generuje ilość możliwych kombinacji wyrażoną liczbą 35, po której następuje 158 zer. Każde dodatkowe powtórzenie i każdy dodatkowy wykonawca sprawia, że ilość możliwych wyników rośnie wykładniczo do liczb, których nie potrafię nawet nazwać.

Przy takich założeniach nigdy nie wysłuchamy identycznej zawartości i brzmienia „In C”. Wykonawcy mogą utwór wykonać w kilkanaście minut albo w kilkanaście godzin. W teorii można sobie wyobrazić, że równie dobrze mogą grać go wiecznie… Oby tylko tutaj ktoś nie wpadł na ten pomysł!

INSPIRACJA WPISU: