Potwierdziło się, że każde nawet najbardziej niespodziewane zdarzenie zaskoczyć może tylko raz. Dzisiejszy spacer Schumannów nie wzbudził już sensacji. Tylko ja, czekając na Clarę i Roberta, Chopin zza swojej kotary i ukradkiem zerkający w ich stronę Brahms, przyglądaliśmy się dość burzliwej wymianie monologów. Najpierw Robert długo przekonywał do czegoś Clarę, a później Clara powiedziała, jak będzie…

Większości mieszkańców Domu Nieśmiertelnego Muzyka ich losy już nie interesowały. Może gdyby się pobili?

Dzisiaj w centrum uwagi znalazł się André Previn, bo plotka o tym, że krąży wokół Jacqueline, rozeszła się lotem błyskawicy. Jeśli okaże się prawdą, że bliżej mu teraz do wiolonczeli niż do skrzypiec, to zrobi się ciekawie, gdy dotrą już do nas Barenboim i Anne-Sofie Mutter. Będzie się działo!

Ciche pukanie do drzwi wyrwało mnie z zadumy. Nie spodziewałem się gości tak wcześnie rano, ale zobaczywszy w progu Clarę, nawet się ucieszyłem, że to już…

– A gdzie Robert? – zapytałem, zdziwiony widokiem samotnej Clary.

– On jest jak duże dziecko. Już się obraził…

– Na kogo tym razem – przerwałem Clarze.

– Na… – Clara nie wiedziała, jak się do mnie odezwać, a nie znajdując bezpiecznej formuły, bez słowa wskazała palcem na mnie.

– To doprawdy niepojęte. A za cóż to? – odegrałem oburzenie.

– Dowiedział się, że na koncercie inaugurującym najnowszy Konkurs Chopinowski grano również jego kwintet i jest wściekły, że nie zabrałeś go ze sobą do Fryderyka.

– Ale ja naprawdę tego nie wiedziałem, a poza tym każdy w DNM-ie ma dostęp do Nekronetu – burknąłem dosyć chłodnym tonem.

– To jednak nie to samo i ja go rozumiem. Znam go doskonale. Pamiętam, jak obraził się na Heinego. Po „Dichterliebe” napisał do niego zachętę do przyszłej współpracy, a gdy Heine nawet nie odpisał, obraził się na niego śmiertelnie, choć wyczekał cierpliwie i publicznie upust swej złości dał dopiero wtedy, gdy Heine zaatakował Mendelssohna. Wtedy bohatersko stanął nie w swojej sprawie, lecz w obronie przyjaciela.

– Naprawdę tak się przyjaźnili? – nie mogłem uwierzyć.

– Bo patrzysz na to, co widać dzisiaj. Felix nie może uwierzyć, że dziś to Roberta szanuje się bardziej niż jego, bo kiedyś było całkowicie odwrotnie. Robert i ja uwielbialiśmy Mendelssohna, co zresztą wykorzystałam do rozładowania napiętej atmosfery, nadając mojemu ostatniemu synowi imię Felix, co bardzo uradowało mojego męża, choć dziecka nie zdążył już zobaczyć.

Zauważyłem oczywiście, że powiedziała „mojego” syna, a nie „naszego”, ale ponieważ obiecałem sobie, że nie będę pytał o Brahmsa, to przemilczałem tę niezręczność.

– Czułam, że mnie pożąda, mocno wierzyłam też w jego miłość i w zapewnienia, że jestem znakomitym muzykiem. Nie grającą kobietą, lecz MUZYKIEM. Nie słuchałam ojca, który przepowiadał, że wczesne małżeństwo z kimkolwiek, a z Schumannem zwłaszcza, zniszczy moją karierę. Ufałam Robertowi. On tak pięknie do mnie pisał!

– A przecież powinnam zachować dostateczną czujność po tym, jak dostałam od niego list, w którym zapowiadał, że już w pierwszym roku małżeństwa zapomnę o sobie jako o artystce, a wreszcie będę mogła żyć dla siebie jako żona, matka i pani domu.

– Kolejnym niepokojącym sygnałem był prezent ślubny. Dostałam cykl pieśni o życiu i miłości kobiety z tekstami Adelberta von Chamisso, który za sens życia kobiety uznawał poddańczo-służebne wielbienie swojego męża, traktowanego jak półboga, i oczekiwał od niej, wręcz żądał, bezczynnej żałoby, gdy stawała się wdową. Już wtedy wiedziałam, że o każdą nutę, każdy występ, każde tournée będę musiała walczyć i poprzysięgłam sobie, że nie dam się zamknąć w domu.

– Rzeczywistość okazała się przyziemna. Urodziłam siedmioro dzieci i raz poroniłam, co opisałam swej przyjaciółce Pauline Viardot-Garcii jako ulgę, choć wcale z tych słów nie jestem dumna.

– Robert pomagał mi, jak umiał i jak mógł, ale o wszystko musiałam walczyć. To nie sprzyja idyllicznemu związkowi i gdybym go szczerze nie kochała, to mogłabym tego nie wytrzymać. Miałam jednak świadomość, że z jakimkolwiek innym mężem ukształtowanym przez niemieckie społeczeństwo XIX wieku nie byłoby inaczej.

– Swoją karierę rozwinęłam tak naprawdę dopiero po śmierci Roberta. Pooddawałam dzieci w różne ręce i miejsca, i wyruszyłam na podbój muzycznej Europy. Ruszyłam jako wdowa po Schumannie i to się świetnie sprawdziło. Mój ewentualny stały związek z innym mężczyzną nie wchodził wtedy w rachubę, bo zniszczyłby mój wizerunek wdowy dbającej o spuściznę po mężu.

– Dbając o to, odesłałam nawet do Brahmsa wszystkie jego listy i zażądałam od niego zwrotu swoich. Wiem, że odesłane przeze mnie Johannes wyrzucił do Renu…

Zamilkła na chwilę, a ja na wzmiankę o Renie nie potrafiłem się pohamować i zupełnie niepotrzebnie powiedziałem, podświadomie patrząc na Clarę z niepowstrzymanym wyrzutem malującym się na twarzy:

– Robert, zanim rzucił się do Renu, wrzucił do wody waszą ślubną obrączkę…

Clara przetarła oczy, ale nie rozpłakała się. Potrząsnęła głową i odpowiedziała bardzo smutnym głosem:

– Wiem, a gdy na jego żądanie, przywieźli go do domu dla obłąkanych, to lekarzowi powiedział, że jego żona umarła…

Milczeliśmy po tych słowach oboje dość długo, aż w końcu Clara wstała bez słowa i wyszła. Przez uchylone drzwi zauważyłem, że na korytarzu czekał na nią Robert…

INSPIRACJA WPISU: