Czyżbym był przeklęty?

Jeśli drugi raz ogłuchnę, to nie wiem, co ze sobą zrobię. Setki godzin z Phonakiem w uszach i muzyka na pełen regulator sprawiły w końcu tak silny ból głowy, że koniecznie musiałem zrobić sobie przerwę. Nie mogłem słuchać muzyki i był to najnieszczęśliwszy tydzień od dnia, kiedy otrzymałem w DNM-ie znakomity aparat słuchowy i spory zapas baterii do niego.

Jedynym plusem minionego tygodnia było to, że niewiele słyszałem również z tego, czym raczyli mnie moi codzienni goście. Ponieważ nie skarżyłem się nikomu, mówili do mnie w przekonaniu, że wszystko słyszę, a ja udawałem zaangażowanego w rozmowę, od czasu do czasu zachęcająco kiwając głową.

Każdego wieczoru przychodził do mojego pokoju Mahler, któremu tak się spodobały wcześniejsze nasze seanse z jego „Dziewiątą”, że próbował to samo powtórzyć ze swoją ostatnią symfonią. Podsuwał mi pod nos kolejne wersje „Dziesiątej”, podkreślając palcem nazwisko tego, który ją za niego ukończył i wychodził wściekły, gdy odmawiałem wspólnego słuchania.

Gustav przekonany o tym, że tylko jego muzyki nie chcę słuchać, zmienił taktykę i wczoraj przyszedł z Mendelssohnem, który trzymał w ręce wypożyczony z biblioteki egzemplarz ukochanych przez siebie dramatów Szekspira.

Felix przysiadł się do mnie, otworzył zbiorek w zaznaczonym miejscu i położył rozchyloną księgę tuż przede mną. To była scena śmierci Romeo. Nie mogłem się powstrzymać. Złapałem tomik w ręce i zacząłem czytać. Z każdym kolejnym wierszem przybliżającym fiolkę z trucizną do ust młodego Monteki wspominałem pierwszą swoją lekturę tego boskiego dramatu.

Ja wtedy naprawdę płonąłem i chwila ta została we mnie na zawsze. Szybko zrozumiałem zamysł Mendelssohna i pośrednio Mahlera. Obaj chcieli mnie wciągnąć w rozmowę, lecz ja pożegnawszy najpierw Julię, a potem wsłuchany w dramat ojcowskich słów żegnających swoje dzieci zacząłem charczeć melodię, którą jeszcze parę dni temu tak wyraźnie słyszałem.

Pierwszy zrozumiał Felix. Szybko podszedł do odtwarzacza, wyszukał z leżącego obok stosu płyt mój pierwszy kwartet sprzed tygodnia i włączył „Adagio affettuoso ed appassionato”. Skąd on wiedział, że to był mój hołd dla Szekspira i dla tej jego nieśmiertelnej sceny ostatnich westchnień kochanków z Werony?

Powolutku dochodziły do mnie pierwsze dźwięki mojej muzyki… Podgłośniłem ustawienia Phonaka i opadłem na fotel. Chciało mi się płakać. Ja słyszę… Ból głowy i uszu minął. Dla mnie to jak zmartwychwstanie!

Mendelssohn łagodnie wysunął mi z rąk tomik Szekspira i cichutko zapytał:

– Pewnie chcesz mistrzu zostać już sam? Może posłuchasz swojej „Pierwszej”, o której niedługo będziesz pisał?

W pierwszej chwili nie zrozumiałem, o czym mówi Felix. Gdy dotarło do mnie, że próbuje mnie skłonić do powrotu do wpisów w kronice, uśmiechnąłem się do niego tak jakoś nieporadnie, że zupełnie nie wiedział, jak ma zareagować i stał przede mną jak rekrut oczekujący na rozkazy.

– Nawet nie wiecie panowie jak ważny to dla mnie moment. Mam prośbę. Czy moglibyście odnaleźć Schuberta i poprosić go w moim imieniu, aby przyszedł do mnie i zabrał ze sobą kilka wykonań jego „Impromptus”, Powiedzcie mu, że bardzo potrzebuję dzisiaj najczystszego piękna, które ukoi moje zmęczone uszy i dlatego zapraszam właśnie jego. Nic więcej nie mówcie…

INSPIRACJA WPISU: