Obudziłem się zlany potem. Śniłem, że przez kilka ostatnich dni nieustannie od rana do nocy i od nocy do rana słuchałem „Das Wohltemperierte Klavier” Bacha, a każde kolejne cztero-, pięciogodzinne wykonanie kompletu preludiów i fug sprawiało, że coraz bardziej czułem się zagubiony i przytłoczony natłokiem trudnych do skwantyfikowania interpretacyjnych niuansów.

Ten sen jawił mi się jak koszmar. Nie miałem zamiaru ulec jego plastycznej wizji ani tym bardziej nadać mu profetycznej mocy. W czystej samoobronie postanowiłem zawczasu udać się do Johanna Sebastiana, choć myśl ta wcale mnie dziś nie uszczęśliwiała.

Od jakiegoś czasu większość mieszkańców DNM-u unika rodziny Bachów. Chyba wszyscy mamy już dosyć zapoczątkowanej przez Carla Philippa Emanuela coraz bardziej agresywnej dyskusji na temat wyboru najlepszego serwisu streamingowego.

Po kolejnych odsłuchowych sesjach ilu było braci, tyle odmiennych było zdań. Bach senior nie włączał się w dyskusje synów i konsekwentnie twierdził, że w zupełności wystarcza mu Spotify, ale młodzi prześcigali się w wynajdywaniu przewag swoich wybrańców i eksponowaniu minusów u bracianych konkurentów.

CPE konsekwentnie optował za Tidalem, ale pozostali bracia twardo obstawali przy Apple Music, Deezerze, czy też Amazonie Unlimited, zupełnie nie przejmując się tym, że w ostatnich tygodniach po kilka razy potrafili zmieniać zdanie i użytkowane serwisy.

Nie chciałem znaleźć się w oku streamingowego cyklonu, tym bardziej że od jakiegoś czasu moje zdanie wykrystalizowało się w sposób całkowicie naturalny. Poczekam do momentu, gdy powstanie Apple Music Classical, a jeśli nie będę wystarczająco zadowolony, to postaram się zmienić sprzęt na lepszy i wtedy przejdę do Tidala. Amen. No, chyba że wcześniej dorwą mnie Bachowie…

Z takim postanowieniem stanąłem pod drzwiami Bacha-ojca i to, co usłyszałem jeszcze na korytarzu, sprawiło, że pierwszym moim odruchem stała się chęć ucieczki. Choć trudno w to uwierzyć zza drzwi dochodziła muzyka współczesna, ba: bardzo współczesna, do bólu współczesna…

Stałem dość długo, nie mogąc zdecydować się czy wejść, czy uciekać i w tym swoim niezdecydowaniu trwającym ładnych kilkanaście minut spostrzegłem ze zdumieniem, że moje uszy dość szybko oswoiły się z dochodzącymi z pokoju Bacha dźwiękami, a ja sam coraz bardziej przybliżałem się do wejścia. Nawet nie zauważyłem momentu, w którym przytulałem lewe ucho do skrzydła drzwi, a prawe zaginałem dłonią, aby nie utracić ani jednego dźwięku.

A dźwięki goniły jeden za drugim aż do ekstatycznego finału, a gdy muzyka ucichła, czułem się poddanym uzależniającej energii muzyki pełnej przeplatających się dziesiątek pomysłów podanych w dynamicznym tempie, które pozornie były tożsame, ale znajdowały się w permanentnym ruchu, ze swej subtelnej w szczegółach zmienności czyniąc fascynujący stały atut. Wow!

Musiałem wyglądać na otumanionego, gdy wszedłem do pokoju, bo najmłodszy z Bachów natychmiast podsunął mi krzesło… W pokoju byli wszyscy, nie brakowało żadnego z synów Johanna Sebastiana, co od razu dało się odczuć po rejwachu powstałym w trakcie przerwy:

– Teraz Deezer – krzyczał spod okna Johann Christoph Friedrich.

– Nie, nie, teraz Apple – odkrzyknął Johann Christian, zostawiając mnie już usadowionego na krześle.

– Dziś ja tu rządzę – krótko zakończył dyskusję najstarszy z braci Wilhelm Friedemann – cieszcie się Amazonem!

Zrozumiałem, co się dzieje i nawet mnie to zaciekawiło. Musiałem jednak wiedzieć, co to była za muzyka i dlaczego akurat ten utwór Bachowie wybrali do porównań. Już chciałem się odezwać, ale wyręczył mnie senior rodu, mówiąc:

To „Polowania i formy” naszego rodaka Wilhelma Rihma. Zwrócił nam na niego uwagę Stockhausen, chwaląc się przy okazji, że to on pierwszy zauważył w nim geniusza, życząc mu zresztą, by przez całe życie podążał „za własnym głosem”, co bezkompromisowy Rihm tak mocno przyjął do siebie, że rzeczywiście pozwolił sobie na całkowite uwolnienie się od obowiązujących norm i kanonów, podsumowując w jednym z wywiadów swoją filozofię komponowania tak: „Odmawiam etykietowania… Odkąd rozmawiam ze swoją muzyką, ciągle zmieniam style”.

– Podobno to dzieło, które „ćwiczy zdolności percepcyjne słuchacza” – powiedział Bach, dając jednocześnie znak synowi, by poczekał z włączeniem muzyki.

– Chłopcy przekonali mnie, że w tym wykonaniu słychać tak niesamowitą wirtuozerię każdego z muzyków, i że ich instrumenty brzmią, jak to powiedział któryś z tych moich nicponi, orgiastycznie…

– Początkowo myślałem, że jest w tej muzyce wiele bałaganu i jeśli rzeczywiście jest w nim jakieś polowanie, jakaś pogoń, to chyba właśnie za formą. Z każdym kolejnym słuchaniem odnajduję jednak jasną logikę konstrukcji tego utworu i jestem już pewien, że Rihm nigdy nie opuścił wyznaczonego sobie terenu łowiska, a obserwowanie tej gonitwy to czysta intelektualna przyjemność.

– Ten Rihm to niezły bałaganiarz – Bach wyraźnie się zadumał – na jego fortepianie znajdziesz podobno Schuberta, Schoenberga, Wagnera, Elgara, Stockhausena, Sibeliusa, trochę z nas dwóch i jeszcze jakichś jazzmanów, czy diabli tam wiedzą kogo, a Rihm twierdzi, że tak właśnie ma być, że „To jest kombinacja, której potrzebuję. Jedna koryguje drugą, dzięki czemu osiągam pewnego rodzaju równowagę. Jak w mojej muzyce”.

– Trochę dziwna ta muzyka, może docenią ją dopiero za 100 lat? – mruknąłem raczej sam do siebie.

– Zapominasz, że z nami też było podobnie – Bach odpowiedział również jakby do siebie samego.

– Przypomniałem sobie, że podczas premiery mojej „Eroiki” w programie koncertu była również symfonia Eberla. Mnie prawie wygwizdano, a Antona noszono na rękach. A dzisiaj? Nawet nie ma go tutaj z nami…

– Bo go odrzuciłeś, będąc szefem komisji weryfikacyjnej – śmiech Johanna Sebastiana był tak zaraźliwy, że i ja ryknąłem w głos, wzbudzając u młodych Bachów niemałą sensację…

INSPIRACJA WPISU: