Głupio się przyznać, ale długo nie mogłem zrozumieć, dlaczego od pewnego momentu rozwój muzyki przestał być liniowy, lecz ruszył szeroką falą, zalewając melomanów różnorodnością nieklasyfikowanych dotychczas form, rodzajów, odmian i przede wszystkim brzmień.

Dopiero przysłuchiwanie się setkom rozmów młodszych mieszkańców DNM-u szeroko uruchomiło moją wyobraźnię. Ich opowieści o radiu, o telewizji, o płytach muzycznych i kasetach z obrazem, a w końcu o wszechogarniającym ziemskim Internecie sprawiły, że zrozumiałem skalę nieuniknionych zmian.

Dziś, dzięki zainstalowaniu u nas Nekronetu i dzięki kronice sam stałem się ich częścią…

Często jako przykład niezliczonej ilości muzycznych bodźców otaczających utalentowaną artystycznie i bogatą emocjonalnie młodzież przytaczany jest w naszych rozmowach przykład Philipa Glassa i to wcale nie dlatego, że ten Amerykanin odkrył coś nadzwyczajnego, ale to, jaką muzyką nasiąkał za młodu przeszło już do legend.

Ojciec Glassa oprócz prowadzenia sklepu muzycznego naprawiał również radia i wielokrotnie zdarzało się w jego warsztacie tak, że jednocześnie grało kilkanaście stacji radiowych z przeróżną muzyką, która tworzyła tak niesamowity kolaż dźwięków, jaki wręcz trudno mi sobie wyobrazić.

Pamiętając również o tym, że ojciec Philipa przynosił do domu wszystkie niesprzedane płyty, aby wraz z synami dociec przyczyn ich niepopularności, to łatwo sobie wyobrazić, że godzinami słuchali muzyki trudnej, złej, dziwnej, niechodliwej…

Taką muzyką i taką kakofonią przez nikogo nieplanowanych brzmień i akordów przesycał się przez lata Glass. Klasyczna klasyka była dla niego i dla wielu innych wychowanków radia, telewizji i Internetu zbyt prosta, zbyt oczywista, może nawet zbyt banalna.

Gdyby nie kolejny zbieg okoliczności, że podczas pracy nad ścieżką dźwiękową do filmu Conrada Rooksa „Chappaqua” poznaje muzykę indyjskiego kompozytora Raviego Shankara, można z dużą dozą pewności założyć, że również Glass wpadłby w sidła zastawione w muzycznym gąszczu przez Schoenberga.

Fascynacja buddyzmem sprawia jednak, że Glass wyrusza w podróż do Indii i tam do całego już posiadanego bagażu muzycznych napływów dokłada specyficzną medytacyjną muzykę hinduską, która nigdzie się nie spieszy i nie dba o wirtuozerskie osiągi, lecz rytmem i powtarzalnością fraz osiąga zamierzony cel minimalnym nakładem.

Do Nowego Jorku wraca buddystycznie wyciszony kompozytor, który swoją odmiennością wzbudza tak wiele kontrowersji, że właśnie dzięki pobudzającej ciekawość różnorodności ocen, staje się sławny do tego stopnia, że to właśnie jemu powierzono napisanie muzyki do ceremonii zapalania pochodni podczas Igrzysk Olimpijskich w Los Angeles w 1984 roku.

Chętnie bym się od niego dowiedział, co i kiedy sprawiło, że odczuł tęsknotę za klasyczną klasyką, co przejawiło się w dodawaniu do jego kompozycji bardziej skomplikowanej harmonii, wyrazistszych melodii i tradycyjnych struktur.

Podobno sam się zdziwił, gdy efektem zamówienia dla orkiestry kameralnej ze Stuttgartu stała się czteroczęściowa klasyczna symfonia, zaprojektowana na dodatek tak, by każdemu z członków orkiestry zapewnić solowe fragmenty.

Pozornie niewiele się w tej symfonii dzieje, ale gdy kończyła się każda z jej części, to odczuwałem niedosyt i chęć podtrzymania muzyki. Czułem się trochę tak, jakby mi ktoś przerywał wpadanie w stan muzycznej medytacji. Chciałem tkwić w tym stanie jak najdłużej i na własnych uszach doświadczyłem przyjemnego pożytku z indyjskich naleciałości u Glassa. Dziękuję ci, Philipie! Będę na ciebie czekał w DNM-ie!

INSPIRACJA WPISU: