Wszystko wskazuje na to, że nie tylko ja czuję się ostatnio okropnie. Od kilku dni nie odwiedza mnie Bach ani jego synowie, a dyżurny kelner ze stołówki był tak wymęczony dużą ilością posiłków roznoszonych do pokojów mieszkańców DNM-u, że aż poprosiłem go, by usiadł u mnie na chwilkę i choć trochę odpoczął.

Franz Berwald chętnie skorzystał z zaproszenia i, co nawet mi zaimponowało, nie odezwał się ani słowem na temat swojej muzyki, ani przez moment nie próbował mnie zachęcić do jej wysłuchania, lecz po kolei wymieniał osoby, które odczuwają mniejsze lub większe dolegliwości z powodu jakiegoś kosmicznego wirusa.

Starałem się słuchać Berwalda dość uważnie, lecz cały czas migała mi w głowie myśl, czemu ja nigdy dotychczas nie zostałem wyznaczony jako dyżurny czy to w bibliotece, czy w stołówce lub przy pracach ogrodowych. Postanowiłem, że dowiem się, kto mnie tak „oszczędza” i sam zgłoszę się na dyżur. Słuchając Franza, uznałem, że może to być nawet ciekawe… Mógłbym odwiedzać wielu mieszkańców naszego Domu bez wcześniejszego umawiania się i bez ryzyka odmowy przyjęcia…

Berwald autentycznie wyglądał na zadowolonego ze swojej funkcji i nawet mnie rozbawił, gdy powiedział, że „muzyka nie daje zbyt treściwej zupy”, co w ustach kelnera brzmiało i przewrotnie, i dowcipnie.

Tak naprawdę to Franz mówił sam o sobie całkowitą prawdę. Nigdy nie dorobił się na swojej muzycznej twórczości i nawet wtedy, gdy szukając sławy i pieniędzy wyjechał z rodzinnego Sztokholmu do Berlina, to skończyło się na tym, że aby przeżyć musiał tam otworzyć dobrze prosperujący ortopedyczny instytut fizjoterapii oparty na zasadach „szwedzkiej gimnastyki” Pera Henrika Linga.

To właśnie ortopedia, a nie muzyka, przyczyniła się do zdobycia przez Berwalda szacunku, majątku i… żony. Poślubił jedną z pracownic swojego berlińskiego instytutu i szczęśliwie pobudzony ożenkiem z Rosine Wilhelmine Mathilde Scherer znowu zapragnął być artystą i to na dodatek artystą docenionym w swoim kraju.

Wraz z żoną wrócił do Sztokholmu i w ciągu następnych czterech lat skomponował cztery wspaniałe symfonie, których… nikt w Szwecji nie chciał ani grać, ani słuchać… Na nic zdała się rekomendacja Liszta, nie pomogła też dobra znajomość z Mendelssohnem ani pochwały Berlioza. Większości muzyków, krytyków i nielicznej publiczności wydawało się, że symfonie Berwalda pojawiły się znikąd. Trudno było określić, skąd wyrastają muzyczne korzenie jego dzieł i choć wprawdzie czasami słychać było odniesienia do Berlioza i Mendelssohna, to jednak nie można było zauważyć żadnego bezpośredniego naśladownictwa.

Dziś z perspektywy czasu można byłoby również powiedzieć, że czasami słychać także Brahmsa, Sibeliusa, Nielsena, a nawet Strawińskiego i dopiero po chwili przychodzi refleksja, że każdy z wymienionych żył i tworzył po Berwaldzie… Dobrze oddał to Hans von Bülow, nazywając szwedzkiego kompozytora „starym muzykiem przyszłości”.

Muzyka pochodzącego z obrzeży muzycznej Europy Szweda zarówno w samym Sztokholmie, jak i w Berlinie, Wiedniu i Paryżu, gdzie próbował zaistnieć, wydawała się niepodobna do czegokolwiek słyszanego w tamtych czasach i rzadko kto traktował to wtedy jako intrygującą zaletę…

Ekscytująca mnie wyjątkowość muzyki Berwalda objawia się również tym, że tak samo, jak trudno określić jego prekursorów, tak samo ciężko jest znaleźć godnych jego następców.

Oryginalność muzyki Berwalda uznana została przez szwedzkich krytyków za „niewłaściwą”, co sprowokowało nieparlamentarną reakcję Franza, która na długie lata nastawiła do niego wrogo cały sztokholmski establishment muzyczny. Przełożyło się to na ostentacyjne odrzucenie jego kandydatury na dyrygenturę Królewskiej Opery Szwedzkiej, co w konsekwencji sprawiło, że rozgoryczony Berwald porzucił Sztokholm i zawód muzyka.

Ruszył na północ Szwecji, gdzie przyjął stanowisko kierownika huty szkła w Angermanland, a po jej zamknięciu został dyrektorem huty szkła Sandvik pod Sztokholmem, następnie tartaku i cegielni. Pomimo tego, że przestał się przedstawiać jako muzyk, lecz jako przedsiębiorca, wciąż znajdował czas na komponowanie.

Do legend przeszła jego rozmowa jeszcze w Berlinie z Lisztem, który zdziwiony wykonywaniem przez Berwalda niemuzycznej pracy zawodowej spytał go, kiedy w takim razie komponuje, na co uśmiechnięty Szwed odpowiedział krótkim: „W niedziele”.

Dwa wspaniałe kwintety fortepianowe, cztery ładne tria, ciekawy koncert fortepianowy, interesujące Concertino na skrzypce i fortepian i dwa piękne kwartety smyczkowe nie zmieniły nastawienia szwedzkiej krytyki muzycznej do Berwalda. Poirytowany tym stanem rzeczy przedstawił jako swoją kompozycję jedną z fug Bacha, ale nawet i to arcydzieło nie zostało odebrane przychylnie, skoro pochodzić miało spod pióra odtrącanego Szweda.

Dopiero wstawiennictwo dworu królewskiego sprawiło, że 71-letni Berwald doczekał się wyboru na członka Królewskiej Akademii Muzycznej, choć opór wrogów był na tyle duży, że głosowanie trzeba było powtarzać. Wprowadzony w błąd wściekły specjalista od Bacha, który nie rozpoznał fugi mistrza, kazał się zanieść do Akademii na łożu śmierci, byleby oddać głos przeciwko Berwaldowi.

Miał i tak szczęście, że Berwald zamiast fugi Johanna Sebastiana nie wykorzystał jakiegoś dziełka jego brata, bo o odkrycie takiej mistyfikacji byłoby znacznie trudniej. Johann Jacob Bach mieszkał bowiem i tworzył w Szwecji, służąc w orkiestrze wojskowej armii króla Karola XII i był mu na tyle wierny, że po kapitulacji w bitwie pod Połtawą w 1709 roku udał się wraz z królem na wygnanie do Konstantynopola.

Kto wie, może zmyślna mistyfikacja Berwalda tak się spodobała jednemu z pierwszych jego biografów, że postanowił przeprowadzić własną. Robert Layton, producent Radia BBC 3, muzykolog pracujący dla magazynu „Gramophone”, współautor „Penguin Guide to Compact Discs” pisząc o szwedzkich kolegach Berwalda, szczegółowo opisał również biografię fikcyjnego kompozytora „Esrum-Hellerupa”, nadając mu nazwisko składające się z nazw dwóch małych miejscowości w pobliżu Kopenhagi.

To podobnie przewrotne i trochę złośliwe poczucie humoru Berwalda skopiowane przez Laytona nie ułatwiło kompozytorowi zdobycia godnego siebie miejsca w muzycznym krajobrazie Szwecji. Dopiero ostatnio coraz częściej nazywa się go najważniejszym kompozytorem tego kraju, ale jeszcze w 1946 roku, gdy szwedzka poczta planowała nowy znaczek pocztowy, to w ostatniej chwili wizerunek Berwalda zastąpiono zdjęciem uczestników IV Kongresu Rolników…

INSPIRACJA WPISU: