Przykład Williama Waltona po raz kolejny przekonał mnie, że oddzielanie artystycznej twórczości od życia osobistego po prostu mija się z celem. Walton przez większość życia próbował zapracować na wizerunek kompozytora muzyki współczesnej i, szczerze mówiąc, według mnie wychodziło mu to raczej miernie.

Jego przeciętność w tym względzie jeszcze bardziej stała się widoczna po pojawieniu się na kompozytorskim rynku Benjamina Brittena. Nieuniknione porównania między nimi chyba nigdy nie wypadły na korzyść Waltona.

Wprawdzie to właśnie Waltonowi brytyjski dwór królewski zaproponował w 1953 roku napisanie marsza koronacyjnego oraz chóralnego Te Deum z okazji wstąpienia na tron Elżbiety II, ale po zobaczeniu obu dzieł mocno na dworze kręcono nosem. Po ich usłyszeniu było jeszcze gorzej.

Aż tu nagle próbujący utrzymać się, dość sztucznie i na siłę, na współczesnej kompozytorskiej fali Walton doznaje gruntownej zmiany w życiu osobistym. Umiera partnerka Waltona Lice Wimborne. Aby wyrwać Williama ze smutku, jego wydawca przekonuje go, by został brytyjskim delegatem na konferencję dotyczącą praw autorskich w Buenos Aires.

Walton wyruszył ku swemu przeznaczeniu… W Buenos Aires poznał córkę argentyńskiego prawnika Susanę Gil Passo, młodszą od siebie o 24 lata śliczną 22-latkę. Urodziwa Argentynka początkowo wyśmiewała romantyczne zakusy Anglika, lecz ostatecznie, ku zdumieniu samego Waltona zgodziła się zostać jego żoną. Zdumienie było zresztą powszechne, bo Walton już w wieku 40 lat wyglądał na osiemdziesięciolatka. Może to dlatego właśnie doradzał kiedyś „wszystkim wrażliwym kompozytorom, aby umarli w wieku 37 lat…

Ślub odbył się w Buenos Aires w grudniu 1948 roku, a następnie młoda para wyjechała na półroczny pobyt poślubny na włoską wyspę Ischia.

Krajobraz, klimat i atmosfera panujące na Ischii tak przypadły do gustu małżeństwu Waltonów, że w roku 1956 William postanowił sprzedać swój londyński dom i zamieszkać na stałe na tej ciepłej i uroczej wyspie. Wybudował dom na cyplu Zaro w gminie Forio, w przeuroczym miejscu zwanym La Mortella, otoczonym krzakami mirty rosnącymi pomiędzy skałami.

Dla obojga Waltonów następne miesiące to był bardzo płodny i owocny czas, choć ta płodność to może niezbyt trafne określenie, ponieważ Walton powiadomił swą młodą żonę, że nie życzy sobie dzieci i w przyszłości wymusi na niej dokonanie aborcji.

Susana odnalazła swoje miejsce, komponując w posiadłości Waltonów wspaniały ogród, który pielęgnowała przez następne 50 lat, udostępniając go publicznie po śmierci męża. William, w tej otaczającej go atmosferze poślubnej i przeprowadzkowej sielanki, skomponował natomiast na zamówienie wybitnego wirtuoza Gregora Piatigorskiego koncert wiolonczelowy…

Wielu krytyków uznało ten koncert za staromodny, a on jest po prostu… romantyczny! Tę pierwszą dużą włoską kompozycję Walton naznaczył jednak nie tylko romantyzmem. Przez cały utwór słychać tykający rytm, sugerujący nieubłagany upływ czasu…

Też mi odkrycie!

INSPIRACJA WPISU: