Gdy oddawałem dyżurującemu w bibliotece Rogerowi Quilterowi przeczytany egzemplarz „Sonaty Kreutzerowskiej” Tołstoja wyraźnie czułem, że Roger zbiera się do zadania pytania, ale nie może się jednak odważyć. W końcu konfidencjonalnym szeptem powiedział:

— Prawda, że on ją zabił, zasztyletował…

To rzeczywiście była prawda i był taki czas, że to ja obwiniałem się za tę literacką zbrodnię. Długo trwało nim dotarło do mnie, że Tołstoj od wielu lat planował napisanie książki o mężczyźnie, któremu tak bardzo doskwierało małżeństwo, że w końcu postanawia zabić żonę i plan ten realizuje, zyskując jeszcze tym zbrodniczym czynem życzliwość, współczucie i wyrozumiałość sądzących i później współwięźniów.

Tołstoj bardzo chciał dać upust swoim frustracjom z powodu nieudanego małżeństwa i posuwał się w swym krytycyzmie instytucji małżeństwa daleko poza wszelkie dopuszczalne normy, a ja stałem się narzędziem w jego rękach… Właściwie to nie tyle ja, ile moja muzyka…

Mąż-morderca szukał dowodu na zdradę swojej żony i znalazł go, gdy usłyszał jak w duecie z młodym skrzypkiem wykonywała Adagio sostenuto z mojej „Kreutzerowskiej”. Zobaczył, usłyszał i poczuł niezwykłą pasję, namiętność, ekscytację i pożądanie i zupełnie nic z tego nie zrozumiał.

Przypisał żonie zdradę, nie potrafiąc zrozumieć prostej prawdy, że to skrzypce pragnęły i pożądały z wzajemnością fortepianu. W tym muzycznym splocie dwóch instrumentów zawierała się cała miłość świata wyrażona muzyką tak emocjonalnie bogatą, że naprawdę mogłaby góry przenosić.

Dwie kolejne części sonaty wydały się Tołstojowi na tyle słabsze od pierwszej, że i jego literacki mąż-morderca zwątpił w zdradę, ale ponieważ do realizacji swojego planu potrzebował tak naprawdę tylko pretekstu, to i tak żonę zabił. No cóż, gdybym przewidział, do czego zostanie wykorzystana moja sonata, to być może inaczej bym ją zakończył…

Mam nadzieję, że zdecydowana większość słuchających mojej „Kreutzerowskiej” nie będzie jednak mordować swoich współmałżonków. Muszę jednak przyznać, że i ja miewałem nieraz zbrodnicze instynkty związane z tą sonatą. Ogromna większość jej wykonań jest pusta i beznamiętna. Na szczęście czasami pojawiają się muzycy, którzy pozwalają skrzypcom na niezwykły namiętny flirt z fortepianem. Czasami naprawdę bywa bardzo gorąco…

Bez zbędnej skromności mogę otwarcie powiedzieć, że to jedna z piękniejszych moich sonat. Tym bardziej nie mogę zrozumieć czemu Rodolphe Kreutzer, który w tamtych czasach cieszył się sławą wybitnego skrzypka i któremu dedykowałem tę sonatę, nigdy jej nie wykonał i pokątnie rozpuszczał wieści, że jej nie lubi, że jest ona „skandalicznie niezrozumiała”, że ja nie rozumiem skrzypiec i że on nie zamierza jej grać…

No cóż… może on też był nieszczęśliwie żonaty…

Trzeba było jednak nie obrażać się na tego mulata Bridgetowera i pozostawić pierwotnie wpisaną dedykację…

INSPIRACJA WPISU: