Z rozmyślań nad tym, czy wybrać na dzisiaj do kroniki Schoenberga lub może Weberna wyrwało mnie cichutkie pukanie w wejściowe drzwi, w których po chwili stanął Siergiej Rachmaninow.

Nawet się ucieszyłem na jego widok. Pomyślałem, że pewnie chce mi podpowiedzieć jakieś nowe wykonanie jego koncertu sprzed tygodnia, ale Sasza miał inny cel wizyty:

– Nie chciałbym być nieuprzejmy, a tym bardziej niewdzięczny po wszystkich miłych słowach, jakie napisałeś o mojej muzyce, ale zauważyłem, że pominąłeś „Wyspę umarłych”. Przestała ci się podobać?

– Ależ skąd – zaprzeczyłem gwałtownie i szczerze, a jednocześnie intensywnie próbowałem sobie przypomnieć treść rozmowy z Siergiejem sprzed ponad roku właśnie na temat tego porażającego moje zmysły poematu. Z pomocą w przeszukiwaniu zakamarków mojej pamięci przyszedł mi Sasza:

– Doskonale pamiętam poprzedni wpis z 4 kwietnia 2019 roku, ale on nie mieścił się jeszcze w cyklu, który później nazwałeś „1000 dzieł muzyki klasycznej, których warto posłuchać choć raz w życiu”, a nasza poprzednia rozmowa wskazywała, że bezspornie widzisz ten poemat na takiej liście. Więc…

– Masz rację drogi Siergieju, to ewidentnie moja niedoróbka. Uwielbiam tę twoją „Wyspę umarłych” i umieściłbym ją na liście nawet wtedy, gdyby była ona zawężona do 200 utworów, a może nawet i do 100. Powiem ci jednak szczerze, że ja sam tak polubiłem ten swój poprzedni wpis, że nie czułem potrzeby uzupełniania go nowym. Masz jednak rację, że bez ponowienia wpisu o „Wyspie” w chronologicznym układzie, mogłaby ona pozostać niezauważona…

– Tak też i ja pomyślałem. Stąd też moja niezapowiedziana wizyta z pokorną prośbą…

– Dobrze już, dobrze, przestań się wygłupiać… Jeśli już jednak przyszedłeś, to chciałbym ci coś przeczytać. Masz chwilkę?

Rachmaninow uśmiechnął się z ulgą widoczną w uśmiechu. Wskazałem mu miejsce w fotelu, sięgnąłem po jedną z książek z półki, otworzyłem na zaznaczonej zakładką stronie i zacząłem czytać:

Wyspa umarłych… Nagie, strome skały,
wkoło dalekie, nieskończone morze,
gaj cyprysowy, ciszą skamieniały,
spokój wód wieczny… Bóg śmierci posępny
duszom ten grodziec zostawił ostępny
i odwróciwszy twarz, odszedł w bezdroże.

I w długiej łodzi o milczącym wiośle
Charon tu z brzegu białe wiezie dusze
i w ciemne, wąskie wwozi je zarośle
między dwa słupy z kamienia, na których
dwa lwy o głowach groźnych i ponurych
patrzą na siebie – zasłuchane w głuszę.

Po krzesanicach mech się pnie zielony,
cyprysy smukłe nad morską głębiną
widzą swój smutny kształt odzwierciedlony
i nieruchome patrzą w niebo w górze,
gdzie nigdy złoto nie płynie i róże,
a tylko sine mgły obłoków płyną.

Słońce i księżyc tu się toczą kołem
zawsze spokojnym, zawsze jednakowym:
nad wód granatem, pod nieba popiołem,
wstają z przepaści i schodzą powoli
w otchłań w martwego blasku aureoli,
długo lśniąc światłem cichym i matowym.

Tu dusze cieniom podobne, milczące,
snują się białe przez ciemną zieloność
po bladych plamach, które kładzie słońce;
lub z wąskich okien kutych w skałach ściennych,
patrzą po falach szklannych i bezdennych,
patrzą się w mglistą, wieczną nieskończoność.

Inne na głazach, co się wznoszą z wody,
siadają z na dół pochyloną twarzą.
Mijają słońca zachody i wschody,
one, w granacie morskich fal widome
i na drzew widmie: białe, nieruchome
siedzą, do głazów podobne, i marzą…

Dusze, co serca płonęły pożarem,
te, co za wiele czuły i cierpiały;
co się pytały pod uczuć nadmiarem:
z jakiego kruszcu twarda Boża ręka
kuje pierś ludzką, że w ogniu nie pęka?
te w te spokojne, morskie idą skały.

Skończyłem czytać, podniosłem wzrok i spojrzałem na Rachmaninowa, który siedział w fotelu z twarzą ukrytą w dłoniach i szlochał… Po chwili wstał i nie wycierając łez, popatrzył mi prosto w oczy i powiedział:

– Znam ten wiersz. Napisał go Polak Kazimierz Przerwa-Tetmajer tak samo jak ja zauroczony tym niesamowitym obrazem Böcklina. On swoje emocje wyzwolone widokiem spod natchnionego pędzla wyraził słowami, ja muzyką, ale przyznać muszę, że dopiero to jednoczesne pobudzenie mózgu i duszy przez obraz, słowo i dźwięki poruszyć może do głębi… Widzę tę „Wyspę umarłych” obmytą słowami i nutami wyraźniej niż kiedykolwiek dotychczas i muszę przyznać, że miałeś rację rok temu – ja naprawdę czuję się w tej chwili Charonem…

INSPIRACJA WPISU: