Od czasu kiedy mamy w DNM-ie stały dostęp do Nekronetu, pojawiło się wiele możliwości budowania nowych silnych i trwałych skojarzeń.

Do przeżytych zdarzeń, mijających chwil, do napotkanych ludzi, utrwalonych wspomnień możemy przypisywać przeczytane wiersze, obejrzane filmy, krótkie zabawne memy czy też zapamiętane cytaty i każde takie zapisane w pamięci skojarzenie okazuje się na tyle silne, że potrafi nieoczekiwanie powrócić jak wierny towarzysz przeszłości.

Są też oczywiście skojarzenia niechciane, o których najchętniej chcielibyśmy zapomnieć, a za przywilej ich wymazania z pamięci gotowi bylibyśmy wiele oddać lub zapłacić.

Nie mogłem zapomnieć miny Chopina, który wyraźnie uciekał od rozmowy o Jane Stirling. Ciekawe, bo przecież z tego, co usłyszałem, to była mu ona całkowicie oddana, wielbiąca i przydatna. To jej w dużym stopniu zawdzięczamy zachowanie wielu pamiątek po Fryderyku, z jego słynnym fortepianem włącznie. A mimo tego przyjaźni chyba między nimi nie było, o jeszcze głębszych uczuciach nie mówiąc już całkiem.

Ostatnia rozmowa z Chopinem i późniejsze wielogodzinne słuchanie jego sonaty „funebre” nastroiły mnie zresztą mocno nostalgicznie. Przeszukiwałem zasoby Nekronetu w poszukiwaniu muzyki, która pozostawiłaby mnie w tym odczuwanym nastroju medytacji, żałobnej, ale jednocześnie melancholijnej i spokojnej.

Jakież było moje zdumienie, gdy okazało się, że jednym z najpowszechniej uznawanych za utwór nostalgiczny jest romans Vaughan Williamsa „The Lark Ascending”. Wyobraziłem sobie minę Ralpha, który tak bardzo starał się przecież uwolnić od europejsko-kontynentalnych, zwłaszcza niemieckich muzycznych napływów i tworzyć muzykę na wskroś brytyjską, a dziś okazało się, że jego „wznoszący się skowronek” stał się ogólnoświatowym symbolem nostalgii, coraz bardziej zawłaszczanym jako własny przez kolejne nacje. Nawet Chińczycy słyszą już w skowronku własną tradycyjną muzykę (zwłaszcza w wykonaniu Tasmin Little)…

Ktoś pięknie powiedział, że to odwzorowanie szybującego po niebie coraz wyżej skowronka to wspaniały przewodnik w wędrówce do miejsca, w którym kończy się „podróż astralna”, a odczuwanych podczas tej drogi emocji nie da się wyrazić żadną inną formą sztuki niż muzyka.

Pozornie to utwór banalnie prosty, ale nic bardziej mylnego. Muzyka rozwija się wprawdzie tak naturalnie i płynnie, że łatwo uwierzyć w jej lekkość, ale rękopis z niezliczonymi poprawkami i przekreśleniami pokazuje, jak trudno było uzyskać to wrażenie harmonijnej płynności.

Pięknie ujęła to Hilary Hahn, mówiąc, że ten utwór jest jak kaczka na wodzie: na powierzchni wydaje się, że unosi się ona z niewymagającą żadnego wysiłku łatwością, ale pod taflą wody trwa jednak niewidoczna nieustanna szaleńcza praca jej małych nóżek.

Vaughan Williams nie porównywał swojego skowronka do kaczki, ale zamieścił w partyturze komentarz, aby nie brzmiał on „jak słowik”. To byłoby za proste. Zniknęłaby transcendencja wznoszącego się skowronka wzbijającego się w niebo i niknącego za chmurami, za horyzontem, w oddali…

Skowronek u Ralpha to tylko metafora zaczerpnięta zresztą z wiersza George’a Mereditha, a druga żona VW Ursula zapewniała, że sam kompozytor nigdy nie rozpoznałby w locie ani tego konkretnego ptaka, ani nie rozróżniłby jego śpiewu. Metafora taka…

I choć mając tego świadomość łatwo zgubić skowronka z widoku, i choć jego ćwierkanie i gwizdy mogą ucichnąć znienacka, to ja jestem jednak pewien, że nigdy go nie zapomnę…

INSPIRACJA WPISU: