No i zostałem wyśmiany. Pogląd, że miłość może być nieugaszalna, rozśmieszył większość mieszkańców naszego Domu Nieśmiertelnego Muzyka. Podobno ja, który nigdy nie byłem w długim stałym związku, idealizowałem uczucie, które u większości z nich pojawiało się w cyklicznym rytmie poznawczych zachwytów i rozstańczych rozczarowań.

Przekonywany byłem, że nawet największe dramaty ostatecznych rozstań tracą z czasem swą siłę, a nieugaszalna moc pragnienia miłości niespodziewanie wskazuje samotnym lub rozczarowanym ścieżki, którymi ponownie można było ruszyć ku nowemu.

Kochliwym od przebierania nóżkami po tych ścieżkach puchły stopy, lecz niektórzy, szukając w tej drodze właściwego, starannie wybranego miejsca, cierpliwie dźwigali ze sobą kotwice, by je tam na nowe lata, czasami na wieczność z radością opuścić.

Nawet Richard Strauss, który jeszcze kilka dni temu łasił się, zabiegając o moje względy, spoglądał na mnie z pobłażliwym uśmieszkiem. Było to o tyle irytujące, że przecież on sam nie podołał tematowi i w swej operze o porzuconej na Naksos Ariadnie nie potrafił, moim zdaniem, dać żadnych rozsądnych wskazówek co do trwałości miłosnych zachowań ludzi.

Już obsada opery pokazywała, że jest świadom złożoności kwestii. Z jednej strony mamy gotową na śmierć cierpiącą mitologiczną Ariadnę porzuconą przez Tezeusza, ale jej dramat komentuje jednak z niespodziewaną mądrością szansonistka Zerbinetta, której imię w języku włoskim oznacza wycieraczkę. Zapewne nie bez powodu…

Aby obu bohaterkom dać prawo równorzędnego głosu, Strauss we współpracy z librecistą Hugo von Hofmannsthalem buduje naiwniutką konstrukcję, w której to najbogatszy Wiedeńczyk organizuje przyjęcie, podczas którego po uczcie a przed pokazem fajerwerków wystąpić ma profesjonalny zespół operowy z przedstawieniem „Ariadna na Naksos”, a następnie trupa taneczna ze sztuką „Niewierna Zerbinetta i jej czterech kochanków”.

Połączenie kultury „wysokiej” i „niskiej” sprawiło, że panie nie przypadły sobie do gustu, nie szczędząc sobie złośliwości, jakże ciekawych w swej wymowie:

Ariadna: Aby posłuchać „Ariadny” spotykają się w domu wielkiego patrona, w towarzystwie koneserów i wybitnych ludzi. „Ariadna” to wydarzenie wieczoru, jutro nikt nie będzie pamiętał, że poza naszym występem było cokolwiek więcej…

Zerbinetta: Przyjeżdżają na lunch, potem ucinają sobie drzemkę w tajemnicy, a na koniec z grzeczności biją brawo. Nudzą się przez całą godzinę, a potem trudno ich rozśmieszyć. Później, siedząc już w powozie, tak naprawdę nie pamiętają nic więcej poza tym, że widzieli tańczącą frywolną Zerbinettę…

Przewrotność libretta objawia się w decyzji „najbogatszego obywatela Wiednia”, że z powodu przedłużenia się uczty i chęci utrzymania godziny pokazu fajerwerków oba zaplanowane występy sceniczne mają zostać połączone w jeden spektakl pod warunkiem wypłacenia obu zespołom umówionej zapłaty.

Przedstawienie czas więc zacząć…

Lament porzuconej Ariadny, u której Zerbinetta zauważa „ciemność w oku”, a Arlekin obawia się wręcz, że „wielki ból pozbawia ją umysłu” tak porusza tancerkę i jej kompanów, że próbują ją pocieszyć, a nie dając rady, starają się ją rozśmieszyć muzyką, piosenkami i tańcem.

Zerbinetta widząc nieustające cierpienie Ariadny, ucisza swoich kompanów, zarzucając im emocjonalne prostactwo i wkurzającą nudę, i w kobiecej solidarności z udręczoną córką Minosa w cudnym dziesięciominutowym monologu pyta się jej czy jest kobieta, której dusza nie drży przed opuszczeniem i samotnością w udręce, i czy jest taka, która tego nie wycierpiała.

Ponieważ nie przynosi to efektu, Zerbinetta wyśpiewuje Ariadnie imiona swoich licznych kochanków i mówi, że nawet, wtedy gdy jest szczęśliwa, w jej sercu ciągle pojawia się słodkie przeczucie jakiejś nowej nieznanej jeszcze miłości; niejasne, śmiałe uczucie wolności, co sprawia, że choć aktualnego partnera nadal kocha, to w myślach oszukuje go już delikatną myślą nowego uwodzenia jeszcze tajemnej miłości, zbliżającej się za każdym razem jak nowy bóg, któremu poddawała się bez słowa.

Słowa Zerbinetty bulwersują Ariadnę, lecz okazują się prorocze.

Na horyzoncie pokazuje się statek. Ariadna myśli, że to Tezeusz wraca po nią, a widząc wyskakującego na brzeg młodzieńca z jego kolorowym orszakiem satyrów, bachantek, menad, sylenów, centaurów, panter, lampartów i lwów, odbiera go jako posłańca śmierci, na którą czekała, jak na wybawienie od udręki.

Młodzieńcem okazuje się Bachus – bóg płodności, dzikiej natury, winnej latorośli i wina, uciekający przed zamieniającą w zwierzęta Kirke, która wcześniej przemieniła w wieprze wszystkich towarzyszy Odyseusza.

Na widok Bachusa Zerbinetta głęboko westchnęła, wysuwając dorodną pierś do przodu, lecz on patrzył tylko na Ariadnę, która wciąż widząc w nim posłańca śmierci, prosi go, by zabrał ją ze sobą teraz i na zawsze.

Jeden pocałunek Bachusa otworzył Ariadnę na nową miłość. Zdumiona wypytuje go, czy wie, jaką tajemnicę pochwycił w niej jednym dotykiem swych warg i prosi go, by nie pozwolił zginąć bólowi, który jest w niej.

A zakochany już Bachus wyznaje Ariadnie, że tęsknił za nią nawet wtedy, gdy jeszcze jej nie znał i obiecuje, że „wieczne gwiazdy umrą, zanim śmierć wyrwie cię z moich uścisków”.

Obserwująca tę scenę Zerbinetta szepcze do siebie ze smutkiem, zazdrością i bezradnością: „Gdy zbliża się nowy bóg, poddajemy się bez słowa”.

Słuchając tej opowieści, prawie byłem bliski przyznania, że nic nie wiem o miłości codziennej, towarzyszącej czasami nudzie, zmęczeniu i rozczarowaniu. Już prawie byłem bliski uwierzenia, że nieugaszalna w każdym z nas miłość wciąż jest w drodze, wciąż szuka lepszego lub po prostu nowego. Już prawie byłem gotów powtórzyć za Zerbinettą pytanie, które brzmiało jak wyjaśnienie jej zachowania: Dobry Boże, jeśli naprawdę chciałeś, byśmy odrzuciły mężczyzn, dlaczego uczyniłeś ich tak nam potrzebnych?

Zamyślony, czekający na jakąś boską odpowiedź, minąłem kogoś na ścieżce i dopiero po głosie poznałem witającą się Jacqueline du Pré. Uświadomiłem sobie, że to pora, gdy ta moja DNM-owa ulubienica codziennie zmierza do bramy powitalnej, od lat czekając przy niej na swojego Daniela.

Przypomniałem sobie jej rozpacz, gdy Barenboim nagrał „ich” koncert Elgara z Alisą Wailerstein i dotarło do mnie, że właśnie dostałem odpowiedź!

INSPIRACJA WPISU: