Wiele razy zastanawiałem się, czy gdybym urodził się w innych czasach, w innym miejscu i w innej rodzinie stałbym się sobą?

Prawie wszyscy z dzisiejszych mieszkańców DNM-u z jakichś niezrozumiałych igraszek muzycznego losu dostali od życia handicap, rodząc się w miejscu i w czasie, które sprzyjały uczynieniu z nich władców nut i melodii.

W procesie hodowania w nas kompozytorów za budulec służyły egzystencjalne potrzeby, za pokarm miłość i pasja najbliższych, za nawóz szukanie poklasku w społeczności, która potrafiła go okazać.

Wszystko to uświadomił mi dzisiaj Antonio, który jako jeden z pierwszych w sposób całkowicie pewny stwierdził, że to nie jego wrodzony talent sprawił, że stał się Vivaldim, ale przypadek, że urodził się w Wenecji i w rodzinie, w której mógł, a nawet musiał kontynuować pasję swojego ojca.

Wspomniałem losy Bacha, Mozarta, swoje własne i setek innych wyhodowanych geniuszy i byłem bardzo bliski przyznania racji Vivaldiemu.

Tylko właściwy czas i właściwe miejsce mogą odpowiednio nakarmić, dotlenić i nasłonecznić nowo rodzące się talenty.

Nie wiem, kim stałby się Vivaldi, gdyby urodził się w Niemczech, nie wiem, kim byłbym ja, gdybym przyszedł na świat w Wenecji.

Na myśl o tym, że mógłbym nie skomponować „Eroiki” lub „Dziewiątej” przeszył mnie ziąb lęku. A przecież łatwo to sobie wyobrazić…

Hodowla Vivaldiego odbywała się w jednym z centrów europejskiego świata kultury i bez zapotrzebowania generowanego przez ten świat nigdy nie stałby się on sobą.

Oszałamiająca architektura, wyjątkowość położenia i przede wszystkim kultura i sztuka sprawiające, że całe miasto żyło w klimacie nieustającego karnawału, wabiły do Wenecji gości z całej Europy.

Tak jak dzisiaj każdy żegnający się z Wenecją stara się zabrać ze sobą na pamiątkę karnawałową maskę, tak w czasach największego rozwoju weneckiej muzyki prezentami były sprzedawane przez artystów opery, sonaty, kantaty, koncerty lub przynajmniej pieśni gondolierów.

Produkcja muzycznych pamiątek szła pełną parą. Sam Vivaldi napisał prawie 100 oper i ponad 500 koncertów. Muzyków podobnych do Antonio były wówczas w Wenecji setki… Żaden z nich nie stworzył jednak „Czterech pór roku”…

Coś mi podpowiada, że Vivaldi pojawi się w kronice jeszcze kilka razy, więc nie będę się spieszył. Dzisiaj posłucham sobie pięknego koncertu na dwie trąbki z cudnym Allegro, a za tydzień może jego „Glorii”, bo przecież był Antonio księdzem.

To kolejny z warunków udanej hodowli geniusza. Trzeba znaleźć się w miejscu, gdzie potrafią talent przekuć w brylant. W całej historii muzyki nikt nie robił tego lepiej niż Kościół…

INSPIRACJA WPISU: