To już nie może być przypadek, lecz raczej staje się obowiązującą normą. Nie zwracałem na to dotychczas specjalnej uwagi, ale kiedy dziś wychodząc na codzienny spacer, usłyszałem dochodzący z trzech pokoi dźwięk sonat Mozarta, nie mogłem tego nie zauważyć. Uzmysłowiłem sobie, że rzeczywiście dużo częściej słyszę muzykę Mozarta niż swoją własną. Czyżby Wolfi tworzył muzykę bardziej potrzebną, bardziej przydatną?

Jak inaczej wytłumaczyć, że rzadziej grane są u nas moje potężne sonaty, a mieszkańcy DNM-u często sięgają do lekkich i przyjemnych sonat Mozarta. Przystanąłem pod jednymi z drzwi i wsłuchałem się w dźwięk dobiegający zza ściany… Po kilku chwilach wręcz przytuliłem się do framugi, by być jak najbliżej muzyki dochodzącej z pokoju i bardzo szybko tak przeniknąłem radością jej słuchania, że przegroda w postaci drzwi zniknęła, a ja śpiewałem wraz z Mozartem całą swoją duszą…

To mi się praktycznie nie zdarza, ale zacząłem się zachowywać dziwnie. Przesuwałem się spod jednych brzmiących Mozartem drzwi do drugich i trzecich po to, żeby co chwilę tęsknić za dźwiękami zostawianymi za sobą.

Nawet się nie zastanawiając nad tym, że będzie to pierwszy taki dzień od dawna, zrezygnowałem ze spaceru, wróciłem do swojego pokoju i zacząłem systematyczny przegląd sonat fortepianowych Wolfiego.

Jak ja mogłem myśleć i mówić, że to prosta i łatwa muzyka! Trudno o większą pomyłkę! Owszem, jest w niej niezwykła lekkość i płynność, ale przecież są w niej także liryzm, czułość i wrażliwość nasycone jednak potęgą i męskością, które mimo tego nigdy nie naruszają wyczuwalnej subtelności. I ta jasność myśli, która tylko leciutko przyprószona została niezgłębionym nimbem tajemniczości i metafory. Jak ja mogłem myśleć i mówić, że to prosta i łatwa muzyka?!

Jeśli już to prosta zwodniczo, błyskotliwa i technicznie wymagająca, dramatycznie melancholijna, co tylko u Mozarta nie stoi w sprzeczności no i niezwykle liryczna. Tak, liryczna u tego pierdzącego i wybuchającego durnym śmiechem młodzieńca, którego można byłoby wziąć za półgłówka. Trudno w to wręcz uwierzyć, ale to głównie dzięki liryzmowi nieporównywalnemu z żadnym innym kompozytorem, sonaty fortepianowe Mozarta są, dla wielu, prawdziwą definicją muzycznej doskonałości.

Będąc naturalnie brzmiącym połączeniem nagłych zmian nastroju – powagi i żartów, skupienia i zabawy, dramatyzmu i tajemniczości i tym niesamowitym dotykiem melancholii, a czasami także i żalu, stały się te cudne sonaty Mozarta ważną częścią kulturowego dziedzictwa naszej cywilizacji i nie ma w tym zdaniu ani słowa przesady…

Każde kolejne słuchanie tych sonat to jak nowa podróż w nieznane, która zawsze kończy się u celu…

I ten niezwykły liryzm… Jak to powiedział Edwin Fischer?:

Mozart to kamień węgielny serca. Jeśli chcę okazać miłość mojej drogiej osobie, siadam przy fortepianie i gram dla niej kawałek Mozarta”.

Niespodziewanie przecięła mą duszę strzała zazdrości… To nawet boli…

INSPIRACJA WPISU: