Trochę mi się zrobiło głupio, że tak najechałem na Mozarta za te niespłacone pożyczki i za targowanie się o pieniądze za każdą napisaną kompozycję. Tak jakbym ja sam był w tym względzie lepszy. Owszem, nie musiałem pożyczać pieniędzy, aby przeżyć, ale targowałem się o ceny swoich utworów z dużym zawzięciem.

Przypomniałem sobie, jak latem 1819 roku Moritz Schlesinger z berlińskiej firmy wydawniczej przyjechał do mnie po zakup nowych, jeszcze nieistniejących dzieł. Wytargowałem za 25 pieśni cenę 60 dukatów, a za trzy sonaty fortepianowe, których sobie zażyczył Schlesinger, uzgodniłem cenę po 90 dukatów za każdą. Nie było łatwo, bo targowanie się z Żydami nigdy nie jest łatwe, ale tak naprawdę byłbym zadowolony i z 50 dukatów za sonatę, ale jako cenę wyjściową podałem 120 dukatów i w targu uzgodniliśmy ostateczną cenę na 90.

Byłem z siebie dumny jak paw, tym bardziej że dodatkowo zachowałem jeszcze prawa do publikacji sonat w Anglii i Szkocji. Pieśni miałem w większości gotowe i ostatecznie ukończyłem je w maju 1820 roku, a sonaty miałem dostarczyć trzy miesiące później.

Tak się jednak złożyło, że zachorowałem na żółtaczkę, a później zimą 1820 roku dopadły mnie ataki reumatyzmu, no i w efekcie pierwszą z zamówionych sonat dostarczyłem dopiero pod koniec grudnia następnego roku. Pamiętam to dość dobrze głównie z tego powodu, że ten cwany lis Schlesinger zapłacił mi za nią dopiero w styczniu 1822 roku.

Jak widać również i ja bywałem czasami niezbyt solidny, co wcale mi jednak nie przeszkodziło moralizować wobec Mozarta.

Wszystkie trzy sonaty dla Schlesingera wymyśliłem „jednym tchem” i jestem z nich bardzo dumny. Jak na głuchego starca, to naprawdę niezła muzyka. I pomyśleć, że usłyszałem je po raz pierwszy dopiero tutaj w DNM-ie. Często zapraszam do siebie pianistów i wspólnie słuchamy ich wykonań. Ostatnio byli u mnie Richter, Solomon, Brendel, Hungerford i Gilles, i wszyscy oni bacznie obserwowali moje reakcje, oczekując na jakiekolwiek gesty, które pozwoliłyby im uznać, że to właśnie na nich padnie mój wybór, a ja byłem zauroczony każdym z nich.

Gdybym już musiał wybierać to jedno jedyne wykonanie mojej sonaty As-dur, to namaściłbym chyba Gilelsa, choć muszę przyznać, że wciąż pojawiają się nowe wykonania, które mocno przykuwają moją uwagę. Igor Levin, Paavali Jumppanen, Alexandre Tharaud, Francois-Frédéric Guy, Alexei Lubimov to zupełnie nowe dla mnie nazwiska, ale słuchanie ich gry jest po prostu niezwykle odkrywcze. Jakie to szczęście, że nie muszę wybierać ani czas mnie w niczym nie ogranicza…

INSPIRACJA WPISU: