Niby wszystko było tak, jak co dzień, ale wciąż czułem na sobie czyjś wzrok. Czekając na posiłek, przyglądałem się siedzącym przy sąsiednich stolikach i nagle zauważyłem wpatrzonego we mnie rozanielonym spojrzeniem Franza. Jego twarz promieniała, co biorąc pod uwagę małą fizyczną atrakcyjność Schuberta, wcale nie było tak łatwe do osiągnięcia.

Rozejrzałem się wokoło, aby się upewnić czy przypadkiem ktoś inny nie jest adresatem tego rozświetlonego uśmiechem oblicza, ale wszystko wskazywało jednak, że to do mnie Schubert szczerzy zęby. Pamiętając o jego biseksualności, przez chwilkę poczułem się trochę nieswojo, ale szybko odrzuciłem te idiotyczne podejrzenia. Co się stało, że tak go wzięło?

Ciekawość zwyciężyła. Podszedłem do Franza, a on podniósł się natychmiast ze swojego krzesła i stanął niemalże na baczność.

– Wyglądasz, jakbyś za chwilę miał się unieść w powietrzu, zdradź, co wypiłeś? – zapytałem aluzyjnie, doskonale znając jego upodobania.

Lekki grymas niezadowolenia na twarzy Schuberta uzmysłowił mi, że przesadziłem z zaczepką. Próbując złagodzić jej wydźwięk, dodałem łagodnym tonem:

– Czyżbyś dostał jakieś nowe wspaniałe wykonanie jednego z tych twoich cudeniek?

– Nie, mistrzu. Dostałem prezent jeszcze większy… Wiesz doskonale, że jesteś moim wzorem i wyrocznią, a wczoraj, być może przez pomyłkę lub przez jakieś chwilowe niedopatrzenie napisałeś, że pokochałeś moją muzykę… I Chopina… – dodał po chwili i wciąż patrzył na mnie z takim radosnym uwielbieniem, że aż troszkę poczułem się zażenowany.

– Hmm… Prawdą jest, że coraz bardziej mnie zaskakujesz i żeby nie było niejasności – to bardzo pozytywne zaskoczenie.

Schubert promieniał coraz bardziej, tak, że patrząc na niego, trzeba było aż mrużyć oczy…

– Na przykład tria fortepianowe. Od czasu moich „Ducha” i „Arcyksiążęcego” nikt nie napisał czegoś godnego, aż tu nagle ty wchodzisz z przytupem tak wielkim, że do dziś Schumann chodzi i mlaszcze z zachwytu, mówiąc, że wystarczy „jedno spojrzenie na trio Schuberta i nędzny zgiełk ludzkiej egzystencji znika, a świat nabiera nowego blasku”.

– I wiesz, co, drogi Franzu, pomimo tego, że nie należę do osób zbyt ckliwych, to przyznać muszę, że to twoje „Andante un poco mosso” z tria B-dur zatrzymało mnie na kilka minut w bezruchu…

– Aż nie mogę uwierzyć, że to słyszę… A czyjego wykonania słuchałeś mistrzu?

– I tu znowu cię zaskoczę. Słuchałem wielu, bardzo wielu… Najbardziej do mnie przemówili członkowie „The Schubert Ensemble”. Swoją drogą, nie wiedziałem, że masz aż takich wielbicieli, żeby nazwać zespół twoim imieniem…

– Pisałem to trio dla przyjaciół. Niektórych z nich również ty doskonale znasz…

– Pewnie masz na myśli Ignaza Schuppanzigha. Wiele razem przeżyliśmy i powiem ci, że szczerze się cieszę, że się zaprzyjaźniliście. Kto jeszcze z nim grał?

– Na fortepianie Carl Maria von Bocklet, a na wiolonczeli Josef Linke. Po każdym koncercie bawiliśmy się do późnej nocy, choć Ignaz, najstarszy z nas, odpadał najszybciej. Mnie często dopiero rankiem odprowadzano do domu…

– Słyszałem, słyszałem…

INSPIRACJA WPISU: