Słuchając ostatnio muzyki Elgara i Roussela wyzwalającej refleksje na temat życia i śmierci, zrozumiałem po dłuższym zastanowieniu, że pełne ogarnięcie zagadnień narodzin, egzystencji i przemijania wymaga bogatej wiedzy filozoficznej i znacznego uduchowienia, którego na pewno nie osiągnąłem pomimo własnych doświadczeń z opuszczaniem ziemskiego padołu.

W podobnej sytuacji była i jest prawdopodobnie zdecydowana większość moich koleżanek i kolegów z DNM-u, a co dopiero mówić o tych, którzy jeszcze tutaj nie dotarli. Nie mając własnych pośmiertnych doświadczeń, często dla wyrażenia swoich przypuszczeń w tym względzie sięgali oni po teksty świętych lub uznanych filozofów.

Tak zrobiła między innymi Sofija Gubajdulina, która chcąc wypowiedzieć się w kwestii istnienia wieczności, skorzystała z poglądów Franciszka z Asyżu. Ten katolicki święty w piękny sposób potrafił gloryfikować zarówno życie, jak i śmierć, dziękując za nie w jednakowym stopniu i wielbiąc Stwórcę całego wszechświata oraz wszelkich jego przejawów, w tym powietrza, wody, ognia i ziemi.

Imponujące jest to, że ten hołd złożony został w 1225 roku przez osobę cierpiącą, biedną, schorowaną, dręczoną przez nocne koszmary i podgryzaną przez myszy, często będące jedynymi współtowarzyszami jego ludzkiej nędzy.

Ten doświadczający na co dzień bólu i własnej słabości zakonnik każdego ranka pozdrawiał jednak słońce jako symbol boskiego światła czyniącego świat pięknym i promiennym na podobieństwo swojego Stwórcy, którego miłość z łatwością może przewyższać i przemieniać ludzkie cierpienie.

Muszę przyznać, że poruszyło mnie dość mocno, gdy dowiedziałem się, że użycie przez Gubajdulinę dedykowanego Stwórcy tekstu „Pieśni o bracie Słońcu i wszystkich stworzeniach” według św. Franciszka nie było dziełem przypadku, lecz stało się sposobem na wyrażenie hołdu wielbionemu przez nią mężczyźnie…

Długo nie domyślałem się, o kogo chodzi, choć moje podejrzenia kierowały się w stronę znanych mi wiolonczelistów, bo utwór skomponowany przez Tatarkę z Czystopola to tak naprawdę jakaś przedziwna hybryda koncertu wiolonczelowego i muzyki chóralnej.

Chór w tle wyśpiewuje pochwalne wersy, ale to wiolonczela swym mocnym, głęboko uduchowionym dźwiękiem zapewnia słoneczny, radosny, ekspresyjny, ale czasami intrygujący, a nawet niepokojący nastrój, wzmożony w swoim wyrazie przez zespół perkusistów.

Od kilku tygodni wypytywałem spotykanych wiolonczelistów o bohatera dedykacji „Kantyku słońca” i dopiero dziś podczas spaceru po ogrodzie oczy otworzyła mi Jacqueline du Pré:

– To musi być Sława – rzekła z taką pewnością w głosie, że i ja bez wahania przyjąłem jej oświadczenie za pewnik. Nie zaoponował również Elgar towarzyszący pięknej wiolonczelistce.

– Zapytam go podczas kolacji – powiedziała na odchodne i zniknęła za zakrętem pośród kwitnących kwiatów. Bardzo tam pasowała…

Jacqueline dotrzymała słowa i zaraz po wieczornym posiłku podeszła do mnie (znowu razem z Elgarem!), uśmiechnęła się słonecznie i powiedziała:

– Miałam rację. Ten „Kantyk słońca” to utwór na 70. urodziny Rostropowicza i wcale się temu nie dziwię. To naprawdę niezwykła postać.

Dla czystej przyjemności dłuższego oglądania jej podekscytowanego uśmiechu pozwoliłem jej mówić bez wtrącania się. Podobnie zachował się Edward, wpatrujący się w Jacqueline jak w słoneczny promyk prześwitujący przez kwitnące krzaki róż.

– To nie tylko wielki muzyk. To wspaniała osobowość, a przy tym ta jego rosyjska wylewność i polska szarmancja czynią z niego i wspaniałego rozmówcę i przemiłego towarzysza spacerów w ciszy.

Elgar trochę spochmurniał, jakby usłyszał coś niemiłego o sobie, ale Jacqueline nie zwracała na to uwagi i mówiła dalej:

– Ja, jako kobieta czuję się przy nim wspaniale i bezpiecznie. Jest dla mnie miły nawet wtedy, gdy tuż obok niego stoi jego żona Galina. Nawet wtedy Mścisław flirtuje z innymi kobietami z tym jego figlarnym ognikiem w oczach i w niczym to nie narusza jego wielkiej miłości do żony – wybitnej śpiewaczki operowej.

– Wiele razy widuję ich razem, gdy stają pod rozgwieżdżonym niebem i wyszukują w Układzie Słonecznym planety 4919, której na cześć żony Rostropowicza nadano imię Galina.

– Poznali się na festiwalu w Pradze. Galina miała wtedy 28 lat, a do podjęcia decyzji, by Mścisław stał się jej trzecim mężem, wystarczyły tylko cztery dni. Spędzili ze sobą 52 wspólne lata i nadal tu w DNM-ie trzymają się za ręce…

– Tak słonecznej postaci jeszcze u nas nie było. Nic dziwnego, że chcieli dla niego pisać najwięksi współcześni mu kompozytorzy: Prokofjew, Szostakowicz, Britten, Bernstein, Lutosławski, Penderecki, Chaczaturian, Schnittke, Kabalewski…, a teraz także Gubajdulina.

– Widziałam, jak bardzo ucieszył się z przybycia do nas Pendereckiego. Razem z Lutosławskim godzinami spacerują po DNM-owym parku, cierpliwie znosząc każdy postój pozwalający Pendereckiemu na obejrzenie nieznanych mu dotychczas drzew i krzewów.

– Radość ze spotkania była zresztą obopólna. Penderecki, który dla Sławy napisał aż cztery kompozycje, mówił o nim tak: „To była ogromna przyjemność obcowania z nim jako z człowiekiem. Nie to, że wykonywał moje utwory, choć robił to wspaniale i najlepiej, ale jego działalność i to, że miał otwarte serce. Wszystkim pomagał, co nie jest takie częste…

– Do legend można zaliczyć scenę, gdy słynący z nietuzinkowego poczucia humoru sześćdziesięciotrzyletni Sława, podtrzymując swój spory brzuch, wkroczył na scenę w stroju baletnicy i odtańczył „umierającego łabędzia” Saint-Saënsa podczas uroczystych obchodów 70-lecia Isaaca Sterna.

Jacqueline ucichła, uśmiechnęła się w zadumie do własnych myśli, a po chwili dodała:

– Gdybym wcześniej przeczytała wywiad z Gubajduliną, która powiedziała, że dedykuje swój „Kantyk” „osobowości skąpanej słońcem”, od razu bym wiedziała, że chodzi o Sławę…

INSPIRACJA WPISU:

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie ab67616d0000b27315ca2745d4ae6b1575d44f56.jpg
Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie ab67616d0000b273f96adbca88d11067de85cbde.jpg
Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie ab67616d0000b273bffdcdbc94ab3a75244d3025.jpg