Po wczorajszym popisie altowiolisty Krzysztofa Komendarka-Tymendorfa nie mogłem opędzić się od myśli na temat roli wirtuozów w nadawaniu charakteru wykonywanej muzyce.

Setki razy słyszałem o zdumieniu kompozytorów niespodziewających się tego, jak może wybrzmieć ich muzyka „oddana w ręce” wybitnych solistów, orkiestr lub dyrygentów. Niejeden raz zdarzało się, że kompozycje zinterpretowane przez Wielkich jawiły się ich twórcom jak dzieła cudze, obce…

Potęga różnorodnej muzycznej wyobraźni, emocjonalnej odmienności, subtelnego wyczuwania ledwo uchwytnych niuansów nastroju chwili, twórczego czytania partytur według sobie tylko znanego alfabetu – wszystko to czyniło i zawsze czynić będzie wybitnych wykonawców współtwórcami arcydzieł.

Rzadko kiedy zdarza się, aby kompozytorzy świadomie tworzyli w sposób na tyle prosty, by wirtuozeryjne sztuczki stawały się dla muzyki zbędnym balastem.

Najprostsze i najszczersze emocje, myśli pozbawione ironii, sarkazmu i fałszu, słowa prawdziwe i bezpośrednie tak oczywiste dla dzieci nabierają wraz z dorastaniem przeróżnych, nie zawsze pozytywnych naleciałości.

Gdy więc kiedyś zakochany do szaleństwa Robert Schumann usłyszał od swojej Clary, „że czasami zachowuje się jak dziecko”, to był to raczej komplement niż niemiły przytyk.

W ciągu kilku dni prostolinijnie nastawiony Schumann skomponował kilkadziesiąt miniaturek będących jego muzycznymi wspomnieniami z dzieciństwa. Są one na tyle nieskomplikowane technicznie, że wysyłając wybrane do Clary, uprzedza ją, aby ciesząc się nimi, zapomniała na chwilę o swojej wirtuozerii.

Dwa lata później zakochani biorą ślub po długiej sądowej potyczce z ojcem Clary i muszę powiedzieć, że dziecinność wyrażona w muzyce przesłanej przyszłej żonie i matce ich ośmiorga dzieci znalazła potwierdzenie w decyzjach dnia powszedniego.

Młodzi biorą bowiem ślub jeden dzień przed 21. urodzinami Clary. Następnego dnia, zgodnie z obowiązującym prawem, nie musieliby już czekać na zgodę jej ojca, wywalczoną z takim trudem w sądzie…

O prostych miniaturkach być może szybko by zapomniano, gdyby nie to, że wydany przez Schumanna cykl „Kinderszenen” zawiera jeden z najpiękniejszych utworów w całej historii muzyki fortepianowej. To prawdziwe „Marzenie”…

Nie ma lepszej motywacji dla wybitnych muzyków niż powiedzenie im, że coś jest proste i nie wymaga wirtuozerii… Niemal każdy będzie chciał udowodnić, że to oczywista nieprawda…

Nieskomplikowanych opowieści o podróży do dalekich krain, wspomnień dziwnych i ciekawych bajek słyszanych na dobranoc, zabaw w czarnego luda; chwil, gdy zrealizowane dziecięce prośby dawały szansę na przeżycie szczęścia; zdziwienia, że każde nowe wydarzenie wydawać się może najważniejszym na świecie – tych lekko zakurzonych, prosto przekazywanych opowieści pozornie nie da się obudować wielkimi emocjami ani interpretacyjnym bogactwem.

Chyba że wciąż jest się dzieckiem!

Wtedy każdy rodzinny wieczór przy kominku z opowieściami rodziców o rycerzu na drewnianym koniu lub z okrutnymi bajkami sprzyjającymi zasypianiu, aby uciec przed strachem – każdy taki dzień z dzieciństwa to spełnione marzenie.

Ta pozorna prostota opowieści wymaga najwyższej wirtuozerii i prawdziwego geniuszu, by stać się tak sugestywną, żeby przenieść słuchacza w dziecięcy świat szczerych prawd i nie pozbawić go jednocześnie czysto muzycznych doznań. To najwyższe z wyzwań dla dojrzałych dorosłych muzyków…

Próbowali tego stanu prawie wszyscy najwięksi pianiści i niewielu się to udało…

Rzadko kiedy mam tak zdecydowanego faworyta wśród wykonawców, ale przyznać muszę, choć pewnie narażę się wielu i jutro już przy śniadaniu wysłucham wielu skarg, że to, jak Alex Slobodyanik przeniósł mnie w dziecięcy świat Schumanna, jest dla mnie najwspanialszym, przepięknym, prawdziwym spełnieniem „Marzenia”, by będąc dorosłym, znowu czuć się jak dziecko.

Muszę jutro odnaleźć w DNM-ie ojca tego Alexa. Może pójdziemy do niego razem z Robertem? Ciekawe, jacy ojcowie mają takie dzieci?

INSPIRACJA WPISU: